Ulubione w grudniu i styczniu :)

Hej Hej! :)

Dziś przedstawię Wam ulubieńców z ostatnich dwóch miesięcy. W grudniu taki post nie powstał, bo mało miałam rzeczy, które przypadły mi do gustu w szczególny sposób, więc nie chciałam Was nudzić ;) Teraz zebrałam produkty z dwóch miesięcy. Też nie ma ich dużo, ale może coś Was zainteresuje. Zresztą zauważyłam ostatnio, że odkąd przywiązuję większą uwagę do tego, co gości w mojej łazience, coraz rzadziej zdarzają mi się produkty nieodpowiednie i niesprawdzające się. Cieszę się z tego :)


Moje włosy bardzo polubiły maskę Kallos Keratin. Mam ją już od ponad pół roku, jednak nie używałam dotąd regularnie. Zużyłam już 2/3 litrowej pojemności. Ma ładny, perfumowany zapach, lekką konsystencję, więc można przesadzić z ilością, a włosy nie będą obciążone, świetnie wygładza i nabłyszcza włosy. Używam jej raz w tygodniu i taka częstotliwość najlepiej się u mnie sprawdza. Pistacjowe [ !!! ] masło do ciała Nip+Fab  to moja wielka zapachowa miłość ♥  Przywiozła mi je z Anglii przyjaciółka, kosztuje w przeliczeniu około 20 zł. Ze względu na zerową dostępność i obecność parafiny na 3 miejscu w składzie, używam masła raz w tygodniu, z rzadka dwa. Wtedy moja skóra nie buntuje się na parafinę, a ja mam cudowny pistacjowy relaks :) Pasta do zębów Himalaya Herbals Sparkly White to nowość w mojej łazience. Po wielu postach o szkodliwości fluoru postanowiłam i ja z niego zrezygnować i kupiłam tę pastę. To już moja druga tubka. Podoba mi się jej nieco ziołowy, ale wciąż miętowy zapach i to, że efekt odświeżenia w ustach utrzymuje się dłużej niż przy zwykłej paście.


Olejek do demakijażu Missha Fresh Cleansing Oil przebojem wdarł się do mojej cowieczornej sekwencji demakijażowej. Świetnie rozpuszcza cały makijaż, a ja mam pewność, że wszystko jest w 100% zmyte. Pisałam o nim już na blogu - tutaj. Olejek wzmacniający do włosów Ikarov to świetny produkt, który rzeczywiście wzmocnił moje włosy i przysporzył  się do wzrostu nowych baby hair :) Lubię go za wszystko, w tym mocno ziołowy zapach - za niedługo pojawi się szersza recenzja [ muszę tylko pstryknąć zdjęcia włosów, co nie jest wcale łatwe! ;) ]. Olej z pestek winogron to również włosowy cudotwórca - wygładza i zmiękcza włosy, redukuje puszenie się i świetnie je nawilża. Maska nawilżająca Caudalie to mój wybawca. Obecnie na twarz nakładam krem z retinolem i krem z kwasami, więc skóra chce się przesuszać. Wtedy aplikuję tę maseczkę na całą noc [ świetnie też działa pod oczy :) ] i rano skóra jest mięciutka, nawilżona i nie pamięta już o tym, że chciała się przesuszyć ;)


Podkład Rimmel Stay Matte dostałam od Malowajki i bardzo się cieszę, bo sama pewnie nie sięgnęłabym po niego. To w zasadzie jedyny podkład, który teraz utrzymuje się, dobrze przy tym wyglądając, na mojej skórze :) Lubię go za świetne krycie i matowienie, w zasadzie nie widzę większych wad oprócz tego, że okazjonalnie podkreśla pory skóry, ale kładę to na karb kuracji retinolem i kwasami. Super Liner Perfect Slim od L'Oreal to świetny eyeliner w pisaku. Kupiłam go na początku grudnia [ czy może to był koniec listopada? ;) ] na promocji -40% w Hebe i od tamtej pory często po niego sięgam. Łatwo zrobić kreskę, precyzyjna końcówka pozwala na swobodne rysowanie jaskółki i wypełnianie między rzęsami. Astor Pure Color Perfect Blush w odcieniu 006 Golden Sand to moja totalna miłość ostatnich tygodni! Przywędrował do mnie od Agaty, co smaruje, wciera i maluje :* U mnie róż służy jako bronzer. Ma genialny kolor i drobinki, które na skórze nie są specjalnie widoczne. Nie da się z nim przesadzić, więc można sobie nawalić [ to najlepsze określenie na to, jak ja go stosuję - zupełnie bez umiaru ;) ] dowolną ilość na twarz i wygląda się super! Ja jestem zachwycona do tego stopnia, że po inny róż sięgnęłam raz, a w opakowaniu wczoraj zaczęło prześwitywać srebrne denko, chyba nie muszę więcej pisać? ;> Ostatni ulubieniec to niezawodna kredka do oczu z Sephory, już wycofana, ale są podobne w ofercie. Moja ma kolor 03 Keep Brown i jest kawowym brązem z miedzianymi drobinkami, fenomenalnie się rozciera i aplikuje.

To już wszyscy ulubieńcy ostatnich dwóch miesięcy. 11 produktów z różnych kategorii, które u mnie spisują się ostatnio świetnie. 

Znacie te produkty?
Podzielcie się swoimi ulubieńcami! :)


Szampon do włosów Baikal Herbals, Objętość i Siła

Cześć! :)

Dziś przedstawię Wam szampon, który towarzyszył mi przez pierwszą połowę stycznia. Myję włosy co drugi dzień, więc mam dość spory przerób szamponów. Dodatkowo mam zwyczaj mycia włosów dwa razy, co zwiększa ilość zużywanego produktu. Taka metoda sprawdza się u mnie najlepiej, dlatego trzymam się jej i nie zmieniam, ani nie żałuję sobie włosowych kosmetyków, zwłaszcza, że mam ich całkiem pokaźny zapas. Chyba ze wszystkich zachomikowanych kosmetyków najwięcej u mnie rzeczy do włosów i żeli pod prysznic ;)


Szampon do włosów Baikal Herbals Objętość i Siła przywędrował do mnie w prezencie od Lipstick And Kids, mogłyście go zobaczyć w poście o kosmetycznych nowościach świątecznych i okołoświątecznych. Przeznaczony jest do włosów cienkich i łamliwych. Ja takich nie mam, ale uważam, że wzmocnienie przyda się każdym włosom, prawda? Szampon ma odżywiać i wzmacniać włosy, zwiększać ich grubość i objętość. 


Szampon znajduje się w ładnej, plastikowej butelce zawierającej 280 ml produktu. Kosztuje w zależności od sklepu internetowego, około 14 zł. Szata graficzna jest prosta, czytelna i przejrzysta, utrzymana w różowej kolorystyce. Niestety dozownik woła o pomstę do nieba... Jest to nie zakończona żadnym dozownikiem dziura. W dodatku zakrętka jest nieporęczna, zdecydowanie bardziej wolę klapki lub dozowniki typu press. Ładny kwiatowy zapach przypadł mi do gustu, ale nie zostawał na włosach. Konsystencja szamponu jest żelowa, ma lekko różowy kolor.


Szampon wystarczył mi na 9 użyć. Bardzo mierna wydajność spowodowana jest beznadziejnym dozownikiem i gęstością szamponu. Ciężko było kontrolować ilość wylewaną na dłoń. Szampon całkiem nieźle się pienił i można było dokładnie wymyć włosy, jednak zostawiał włosy splątane, a po spłukaniu produktu były w dotyku szorstkie i trochę sztywne, dobra nawilżająca odżywka lub maska [ John Masters Organics Citrus Neroli Detangler / Kallos Keratin ] były koniecznością i najlepiej było zostawić je na włosach dłuższą chwilę. 

Szampon Baikal Herbals Objętość i Siła dobrze zmywał oleje z włosów i je oczyszczał, nie podrażniał skóry głowy, jednak nie zauważyłam żadnego wzmocnienia ani objętości, a plątanie włosów i ich wysuszanie było męczące. 


Skład całkiem niezły, w moim egzemplarzu nie było silikonu w składzie [ dziwna sprawa, bo u Lipstick And Kids w składzie był Amodimethicone ]. Mamy kstrakt z tymianku, nieśmiertelnika, białego mchu i ogórecznika i łagodne substancje myjące.

SkładAqua with infusions of: Thymus Vulgaris Extract, Helichrysum Аrenarium Extract, Sphagnum Extract, Organic Spiraea Ulmaria Extract, Organic Borago Officinalis Oil; Magnesium Laureth Sulfate, Cocamidopropyl Betaine, Decyl Glucoside, Cocamide DEA, Sodium Chloride, Chitosan Succinate, Hydroxypropyl Guar Hydroxypropyltrimonium Chloride, Benzyl Alcohol, Benzoic Acid, Sorbic Acid, Parfum, Citric Acid.

Żałuję, że taki przyjemny skład nie sprawdził się na moich włosach i szampon plątał i delikatnie wysuszał mi włosy, może to wina zbyt wielu lub źle dobranych ziół?... Dodatkowo denerwował mnie dozownik oraz licha wydajność. 


Miałyście do czynienia z tym szamponem?
Jak Wasze wrażenia?

LUSH, Father Christmas - kula do kąpieli

Cześć! :)

Pytałam Was dziś na Facebook'u, o czym chcecie poczytać, do wyboru była kula do kąpieli i szampon. Jako, że głosy rozłożyły się pół na pół, zdecydowałam ja ;) Dziś będzie o kuli [ i to nie byle jakiej! ], a następnym razem poczytacie o szamponie. Przy okazji znów zachęcam do polubienia magdynawakacjach na FB! :)


Kiedy Kasia z bloga The Flying Trashcan na naszym krakowskim blogerskim super spotkaniu podarowała mi LUSHową kulę, nie posiadałam się z radości! Przede wszystkim nie wiedziałam, jak to cudo wygląda, ale pachniało bosko i przez papierek wyczuwałam obietnicę wspaniałości wannowych, poza tym było to moje pierwsze spotkanie z firmą, o której co i rusz czytam u Was i Wam zazdroszczę!


Father Christmas to kula z edycji świątecznej kosmetyków LUSHa, już niedostępna, ale za rok chyba znów się pojawi. To kula w kształcie głowy Mikołaja, różowo biała. Wygląda niepozornie, ale wrzucona do wody daje czadu! :)


Pachnie super świątecznie. Wyczuwam mandarynkę i skórkę pomarańczową z czymś jeszcze, całość kojarzy mi się z jedzeniem mandarynek w śnieżny, świąteczny wieczór. Bardzo żałuję, że zapach nie utrzymuje się prawie na skórze :( Chętnie przygarnęłabym mgiełkę do ciała o tym zapachu :)

Jako, że nie mam wanny [ chlip ;( ], musiałam się wybrać do Rodziców i ostatnio, przy okazji odwiedzin u Babci i Dziadka z wiadomych powodów, zostałam na noc. Wieczorem napełniłam wannę, wzięłam aparat, zawołałam Mamę [ koniecznie chciała zobaczyć ;) ] i wrzuciłam kulę do wody.


Najpierw Father Christmas zaczął wypuszczać białe i różowe piankowe bąbelki, a po chwili ze środka zaczął się wydobywać zielony musujący proszek, który zabarwił całą wodę na lekko zielony kolor. 


Spędziłam w wannie relaksujące 25 minut, autentycznie żal mi było odkorkować wannę i pożegnać się z aromatyczną, zieloną wodą ;)

Nie odnotowałam nawilżenia ani tłustej warstwy, ale ten seans z LUSHem też nie wysuszył skóry. Żałuję jedynie, że zapach  czułam jeszcze tylko przez kilka minut po wyjściu z wanny :(

Skład: Sodium Bicarbonate, Citric Acid, Mandarin Oil,Bergamot Oil, Orange Flower Absolute, Cream of Tartar, Sodium Laureth Sulfate, Lauryl Betaine,Limonene, Linalool, Gardenia Extract, Perfume,Colour 19140, Colour 42090, Colour 14700

Bardzo miło wspominam pierwsze spotkanie z LUSHem, teraz już wiem [ również dzięki kilku próbkom innych rzeczy od Kasi ], o co chodzi z tym szałem na ich produkty i dołączam się do niego! 

Kasiu - dziękuję! :*

Miałyście kulę Father Christmas?
Jak Wasze wrażenia? :)

Luźny post #10 - kilka inspiracji i pomysłów :)

Hej! :)

W ten zimowy wieczór zapraszam Was na niewymagający, ale mam nadzieję - ciekawy post - zbiór tego, co mnie ostatnio zainteresowało na moich ulubionych portalach obrazkowych - Imgfave i Pinterest :) 

Dzisiejszy dzień spędziłam na totalnym leniuchowaniu, późno wstałam, zrobiłam sobie pyszne śniadanko, potem czytałam książkę, uaktualniłam listę kosmetycznych chciejstw [ wytypowałam dziś 4 lakiery Zoya, które w przyszłości, miejmy nadzieję bliższej, niż dalszej, do mnie dołączą ], pokazałam Wam na fejsbuku, co mam na paznokciach [ KLIK ] i spacerowałam z Kebabem po śniegu [ mnóstwo szaleństw! Rycie pyskiem wzorów w śniegu, podskakiwanie, tarzanie się - pełen serwis! ], a teraz planuję wycisnąć sok z grejfrutów, oglądnąć z Narzeczonym serial i wziąć gorący prysznic [ już bez Narzeczonego, ale ze smakowitą pianką Rituals od Kasi ]. 

Miłego oglądania!


































Jak Wam minął dzisiejszy dzień?
Który obrazek najbardziej się spodobał? :)

HexxBOX – Poznaj i testuj z 1001pasji ! Caudalie, Vinosource, krem pod oczy S.O.S Morning Eye Rescue

Witajcie! :)


Na początku października dowiedziałam się, że załapałam się do grona Recenzentek HexxBOXu! Jeśli jeszcze nie słyszałyście o tej akcji - zapraszam na bloga 1001Pasji. Zgłaszałam się do edycji specjalnej, którą Hexxana zorganizowała na swoim fejsbuku i udało się - dostałam możliwość przetestowania i opisania dla Was kremu pod oczy Caudalie z linii Vinosource, o nazwie S.O.S Morning Eye Rescue. Cieszyłam się z tej wiadomości niesamowicie, a jeszcze bardziej, kiedy kilka dni później kurier przyniósł mi przesyłkę :) Hexx zadbała o wszystko bardzo dokładnie i w paczuszce oprócz kremu znalazłam katalog z informacjami o produktach firmy oraz kilka tubeczek z próbkami innych kosmetyków Caudalie.


Do tej pory stosowałam równolegle dwa kremy pod oczy - osobny na dzień i na noc, ale w tym wypadku postanowiłam, że będę używać jedynie kremu z Caudalie, żeby móc go Wam rzetelnie i jak najpełniej przedstawić. Dziś użyłam kremu po raz ostatni, więc czas na podzielenie się z Wami moją o nim opinią :)

Moja skóra pod oczami jest młoda [ mam 24 lata ], ale problematyczna. Jest delikatna i wrażliwa, a ze względu na moje alergie oczy często łzawią, wysuszając tym samym skórę w tym rejonie. Bardzo często oczy mam przemęczone od spędzania długich godzin przy komputerze i czasem także opuchnięte ze względu na niewystarczającą ilość snu [ ostatnio coś mi się poprzestawiało i nie mogę zasnąć przed 2 w nocy... ]. Zauważyłam też pierwsze zmarszczki w tym rejonie, głównie od mrużenia oczu.

To tyle tytułem obszernego wstępu, ale chciałam Was wprowadzić w temat.


Caudalie, Vinosource, krem pod oczy S.O.S Morning Eye Rescue to według producenta naturalnie nawilżający i kojący krem pod oczy,stworzony z organicznej wodą z winogron, aby zredukować wrażliwość i wspomóc nawilżenie. Stworzony z bogatych w antyoksydanty, polifenoli pestek winogron dla ochrony przed wolnymi rodnikami, zawiera Vinolevure, aby zapobiec odwodnieniu i ekstrakt z białej herbaty. Skóra staje się bardziej elastyczna, gładka i zdrowsza. Bez parabenów, siarczanów, substancji zapachowych, barwników syntetycznych, petrochemicznych i ftalany. Testowany okulistycznie, bezzapachowy.


Krem pod oczy S.O.S Morning Eye Rescue dostajemy w małym, schludnym kartoniku, na którym nadrukowane [ na zewnątrz i wewnątrz - kartonik można rozłożyć ] są wszystkie istotne informacje. Jest czytelnie i elegancko, również eko - nie dostajemy dodatkowej, zbędnej ulotki z opisem produktu, bo wszystko zmieściło się na kartoniku. Podoba mi się to, na uznanie zasługuje również minimalistyczna, jak zwykle, szata graficzna produktu. 
Tubka z kremem jest urocza, biała z nadrukowaną nazwą, pojemnością [ 15 ml, standardowo ] i terminem przydatności po otwarciu [ 9 miesięcy ] i instrukcją używania. Z tą instrukcją akurat się nie zgodzę [ Apply morning and evening to eye contour from the inside out ], bo ja krem wklepuję od zewnątrz do wewnątrz, ale to tylko drobny szczegół ;) Tubka zakręcana jest na malutką zakrętkę, pod którą jest dozujący dzióbek, pozwalający wydostać dokładnie taką ilość kosmetyku, jakiej potrzebujemy.


Omawiany krem można kupić za około 60 zł, w zależności od apteki. Od siebie dodam, że warto pytać o promocje, które marka często organizuje. Można załapać się na akcje, gdzie przy kupnie danego produktu otrzymujemy drugi, o podobnej wartości, gratis, więc warto się tym zainteresować :)


Przede wszystkim jest niesamowicie wydajny. Normalnie, stosując dwa różne kremy pod oczy na dzień i na noc, każdy z nich wystarczał mi na maksymalnie 2,5 miesiąca. W przypadku kremu S.O.S Morning Eye Rescue było inaczej - krem wystarczył mi na 3 miesiące [ bez 4 dni ;) ] codziennego stosowania rano i wieczorem! Czyli, gdybym używała go tylko raz dziennie, wystarczyłby mi na pół roku! Ja jestem mocno zaskoczona, oczywiście pozytywnie, tą wydajnością. Muszę jeszcze zaznaczyć, że ja sobie kremów pod oczy [ jakichkolwiek innych też ;) ] nigdy nie żałuję, wręcz lubię, zwłaszcza wieczorem, położyć grubszą warstwę. Na zdjęciu poniżej możecie zobaczyć ilość, jaką aplikowałam pod jedno oko :)


Krem pod oczy Caudalie S.O.S Morning Eye Rescue sprawdził się u mnie wyśmienicie. Koił, mocno nawilżał i zostawiał uczucie odprężonej skóry. Dzięki swojej lekkiej formule szybko się wchłaniał, pozostawiając skórę elastyczną, miękką i jakby rozluźnioną. Początkowo obawiałam się, czy da sobie radę, skoro ma taką lekką formułę, ale niepotrzebnie, bo spisywał się idealnie. Nie zawsze treściwy krem = gęsta, zbita konsystencja :)
Krem stosowany porankami idealnie nawilżał i łagodził opuchliznę, oczy po nałożeniu wyglądały na bardziej obudzone. Wieczorami krem świetnie łagodził skórę po zmyciu makijażu, a jeśli zdarzyło mi się mocniej potrzeć oko wacikiem z micelem, koił ewentualne zaczerwienienia.
Po dłuższym stosowaniu kremu zauważyłam, że skóra pod oczami jest mniej podatna na alergiczną opuchliznę, nie piecze przy łzawieniu, a cienie pod oczami są odrobinę jaśniejsze. Nie zauważyłam wpływu na zmarszczki w tym obszarze, ale tego producent nie obiecuje. Krem nie spowodował żadnych podrażnień.

W składzie jest organiczna woda winogronowa, ekstrakt z białej herbaty i polifenole, które są silnymi antyoksydantami. Cały skład, dla zainteresowanych, zamieszczam poniżej.


Podsumowując - jestem z kremu bardzo zadowolona i mogę go spokojnie polecić. Jestem ciekawa, jak sprawdziłby się w letnie miesiące. Jest idealnym nawilżaczem i uważam, że jest świetnym produktem do pielęgnacji okolic oczu. Mam zamiar do niego powrócić w przyszłości, ale będę stosowała go jako krem na dzień, na noc sięgając po coś o specyfikacji przeciwzmarszczkowej, bo coraz bardziej tego potrzebuję. Krem idealnie sprawdzi się przy oczach zmęczonych, opuchniętych i potrzebujących nawilżenia. Świetnie współpracuje z makijażem i daje uczucie ukojenia po całym dniu. 

Bardzo dziękuję Hexxanie za wyróżnienie, jakim jest udział w Hexxboxie i udostępnienie mi tego świetnego kosmetyku do testów!


Znacie krem pod oczy Caudalie S.O.S Morning Eye Rescue?
Jaki jest Wasz ulubiony krem pod oczy? :)

Essie Blanc + brokat [ !!! ] 213 z Hean :)

Witajcie! :)

Po raz pierwszy w tym roku przychodzę do Was z postem paznokciowym. Jako, że to pierwszy post, chciałam, żeby był efekt WOW. Dla mnie był - bardzo mocno się zdziwiłam, że zdecydowałam się na nałożenie brokatowego lakieru, a całość na dodatek mi się całkiem spodobała i nosiłam ją przez 6 dni na paznokciach :) Tak więc zapraszam Was do oglądania !

Wybaczcie mi proszę niedociągnięcia - malowałam paznokcie i robiłam zdjęcia bardzo późno w nocy ;)


Essie Blanc to nowy dodatek do mojej lakierowej kolekcji, kupiłam go na promocji w Superpharm za 20 zł. Miałam ochotę na ten kolor od wielu miesięcy, bardzo mi się podobał. Kryje standardowo po 2 warstwach, nie rozlewa się po skórkach [ no chyba, że się jest ciamajdą jak ja i się samemu pędzelkiem przejedzie po skórce ;) ] i nie smuży. Tworzy ładną, równą białą warstwę na paznokciach.


Żeby nie było smutno, zdecydowałam się na końcówki dodać brokat. Pierwotny plan był taki, że maźnę brokatem serdeczne palce, ale zdecydowałam się nałożyć go na wszystkie końcówki.Efekt całkiem mi się spodobał. 


Brokat to lakier jakby holograficzny, z limitowanej karnawałowej kolekcji Hean, który dostałam na Krakowskim Spotkaniu Blogerek. Ma numerek 213. Nie kupiłabym go sama, ale cieszę się, że do mnie trafił, bo całkiem ładnie ożywia manicure.


Pierwszy raz nakładałam brokat na końcówki paznokci, więc cóż - równo nie jest, są prześwity, ale i tak moim zdaniem efekt całkiem ciekawie wygląda, nie sądzicie? :)


Całość pokryta warstwą mojego ulubionego wysuszacza - Seche Vite. Trzymało się to wszystko 6 dni, potem zmyłam, bo mi się znudziło. Końcówki były minimalnie starte, ale dzięki brokatowi zupełnie nie dało się tego zauważyć :)


Jak się Wam podoba takie połączenie?
Zdziwiłam Was tym brokatem? ;)