Po taniości - ISANA

Cześć!

Isany przedstawiać nie trzeba, założę się, że każda osoba, która czyta tego posta, ma choć jeden kosmetyk tej marki w swojej łazience. Mam rację? 
U mnie ostatnio namnożyło się ich i wymyśliłam, że je Wam pokażę i opiszę, bo tanie, a przy tym dobre kosmetyki są zawsze spoko!


Jak widzicie, mam obecnie siedem różnych kosmetyków tej marki, a skupiłam się na kategorii włosy i prysznic, mało różnorodna jestem ;) Jeśli macie sprawdzone Isanowe rzeczy na przykład do pielęgnacji ciała, dajcie znać w komentarzach!
Najdroższa rzecz z Isany, którą tu zobaczycie, kosztowała 10 złotych i z tego, co mi wiadomo, jest to z reguły górna granica cenowa tych kosmetyków, najtańsze są żele pod prysznic, które w promocji można złapać już za 2,50zł.


Moja ukochana seria do włosów ♥ Odżywki zużyłam już tyle opakowań, że straciłam rachubę. To od niej zaczęła się moja miłość do tej serii. Potem kupiłam kurację, a ostatnio, po raz pierwszy, szampon. Moje włosy są po użyciu gładkie, świeże i sypkie. Wystarczy odrobina szamponu, aż byłam zdziwiona, jak niewiele, żeby dokładnie oczyścić skórę głowy, dodatkowo pieni się jak szalony ;) Odżywki na moje długie włosy nakładam mniej więcej tyle, co łyżka stołowa, kuracji o połowę mniej. Mówię Wam, te kosmetyki są takiej jakości, że równie dobrze mogłyby być sprzedawane po 30zł / sztuka! Jeśli jeszcze ich nie znacie - shame, shame, shame! Mam nadzieję, że Isana prędko nie wycofa tej serii, bo jest naprawdę mega! A jak pachnie!


Żele pod prysznic Isany [ na zdjęciu to te dwa w tylnym rzędzie ] są, niezależnie od wariantu zapachowego, bardzo dobre. Świetnie się pienią, są wydajne i tanie, nie można im nic zarzucić. Lubię ich limitowane edycje, bo można trafić na naprawdę piękne zapachy. Tak było tutaj z żelem Hello Spring, który nazwą nijak się ma do obecnej pory roku, ale nic to ;) Genialnie pachnie brzoskwiniami, przypomina mi zapachem ukochany brzoskwiniowy żel z The Body Shop i momentalnie poprawia humor pod prysznicem. Wersja Keep Cool z uroczym misiem, niestety pachnie dla mnie sztucznie, takimi bylejakimi lizakami, które  dawno temu sprzedawano w kwadratowych papierkach, kojarzycie? Te żele to taka ruletka, ale za 2,50 zł jakoś mi nie żal, jak trafię na gorszą sztukę ;)
Olejek pod prysznic jest super! Bardzo mi pomógł, kiedy po powrocie z wakacji swędziała mnie cała skóra i nie mogłam jej uspokoić. Kilka dni używania tego olejku i bogatego masła do ciała pomogło, wiem, że na tym olejku można polegać. Przyjemnie się rozprowadza, delikatnie myje i naprawdę nie wysusza skóry. Jest mało wydajny, fakt, ale za 6 złotych spokojnie można przymknąć na to oko :)
Ostatni kosmetyk, olejek do włosów. Kupiłam go, kiedy tylko się pojawił, bo po prostu mnie zaciekawił :) Używam go na zmianę z moim Mythic Oil z L'Oreal i jest całkiem okej. Jest bardzo gęsty [ w porównaniu do Mythic Oil ], ale nie obciąża ani nie strąkuje włosów. Chroni przed wysoką temperaturą, przyjemnie pachnie i jest całkiem wydajny, ja daję dwie pompki na całe włosy.


To tyle w ramach krótkiego, Isanowego przeglądu :)
Dajcie znać, czy znacie te kosmetyki i napiszcie, co z Isany jest Waszym pewniakiem :)

CHIA na włosy | maska do włosów z nasionami szałwii hiszpańskiej

 Witajcie!

Dziś spontanicznie, bo koniecznie chcę Wam napisać o fajowej masce do włosów DIY. W trakcie porządków w internetowych linkach, których miałam setki, trafiłam na link do bloga Kokoszki, którego kiedyś uważniej śledziłam. Teraz, po długiej nieobecności, zabrałam się za czytanie i przeglądanie i w oczy rzucił mi się przepis na maskę do włosów z nasionami chia. Chia każdy zna, jest mega popularne, a desero - śniadania z tymi nasionami swego czasu podbijały Instagrama ;) I ja mam te nasiona na stanie, pomyślałam więc, że wykorzystam je od razu do maski na włosy - wieczorem wychodzę z przyjaciółką na drinki, niech te włosiska dobrze wyglądają ;)


Generalnie wszystko jest proste jak budowa cepa. Należy zalać 3 łyżeczki nasion chia wodą [ ja użyłam przefiltrowanej, może być przegotowana ] mniej więcej do połowy szklanki [ ja użyłam nutellówki ], a następnie odstawić na minimum 20 minut, aż nasionka wchłoną wodę i powstanie gęsta papka [ Kokoszka zalecała odstawienie nasion na godzinę, ale nie miałam tyle cierpliwości, zresztą wszystko zgęstniało bardzo szybko :) ]. Dodać 3 łyżki gęstej maski do włosów [ u mnie to borówkowy Kallos, świetnie się u mnie sprawdza do wszystkiego tak btw ] i po dokładnym oczyszczeniu włosów szamponem nałożyć mieszankę na włosy. Im dłużej utrzymamy maskę na włosach, tym lepiej, u mnie było to około godziny.


Spłukiwanie nie jest tragiczne, myślałam, że będzie gorzej. Trzeba to zrobić dość dokładnie, ja na samym końcu musiałam jeszcze z końcówek wyciągnąć kilkanaście pojedynczych ziarenek.


Z ilości, które podałam Wam powyżej, wychodzi naprawdę bardzo dużo maski, więc jeśli macie krótkie włosy, proporcje należałoby zmniejszyć co najmniej o połowę, bo ilość, jaką ja wyprodukowałam to było aż nadto na moje długie już włosy ;) Fakt, że nasionka są śliskie i część z nich spada w trakcie nakładania, ale i tak maski jest sporo.

Efekty? Bardzo dobre nawilżenie i sypkie włosy. Zauważyłam też, że baby hair są ujarzmione.

Warto wypróbować :)