Ulubieńcy | styczeń + luty

Witajcie! :)

Tak długo zabierałam się za ulubieńców stycznia, że zastała mnie końcówka lutego, taka sytuacja ;) W obliczu mego spóźnialstwa postanowiłam więc połączyć ulubieńców z dwóch miesięcy, oto i oni.



korektor Maybelline Instant Anti - Age Effect - myślałam o nim już od dłuższego czasu, aż w końcu zakup obgadałam z przyjaciółką, okazało się, że i ona jest nim zainteresowana i bez zbędnego gadania zamówiłyśmy. Korektor idealnie nadaje się pod oczy i na twarz, nie ciemnieje w ciągu dnia, nie roluje w podocznych zmarchach i naprawdę długo utrzymuje. Można nim też wykonywać poprawki w ciągu dnia. Wolałabym przezroczyste opakowanie, bo takie dotąd ono było, ale to mały minus ;)

puder Smashbox Photo Set Finishing Powder - kupiłam go pół roku temu i od tamtej pory używam codziennie, nie mam pojęcia, czemu jeszcze nie występował na blogu ;) Kupiłam pod wpływem impulsu razem z podkładem Chanel Vitalumiere Aqua, bo było -20% w Sephorze i nie żałuję. Puder genialnie utrwala każdy makijaż i matuje twarz na około 10 godzin, bez poprawek! Naprawdę! Nie robi pudrowej maski, nie podkreśla porów i suchych skórek. Dzięki niemu odzwyczaiłam się od noszenia puderniczki w torebce :) Już prawie nie zostało mi nic w pudełeczku i poczyniłam nowy zakup, ale tym razem zdecydowałam się na innego sypańca, Prep + Prime z MAC'a, też dlatego, że ma większą pojemność i niższą cenę.

rumiankowe masło do demakijażu The Body Shop - służy mi już dwa miesiące i jeden dzień [ zaczęłam używać 27 grudnia ;) ] i szacuję, że wystarczy jeszcze na pół miesiąca. Używam masła codziennie i codziennie spisuje się na medal. Znakomicie rozpuszcza makijaż na twarzy i jego resztki na oczach. U mnie demakijaż jest wieloetapowy i zaczynam zawsze od płynu micelarnego, którym dokładnie myję oczy i mniej dokładnie twarz. Potem wkracza właśnie olejek / masło do demakijażu, a na koniec jest jeszcze żel do mycia twarzy. Masło ma delikatny, niedrażniący zapach, który bardzo mi się podoba, wygodną konsystencję, która w kontakcie ze skórą zamienia się w jedwabisty olejek, nie wysusza skóry i nie ściąga jej. To świetna, powiedziałabym nawet, że lepsza alternatywa dla masła z Clinique [ tak, miałam Clinique, więc mogę je porównywać :) ]

róż do policzków Catrice Defining Blush - ten odcień [ 020 Rose Royse ] towarzyszył mi naprawdę przez cały styczeń i początek lutego! Ma śliczny koralowo różowy, lekko zgaszony kolor. Pasuje do każdego makijażu, nie robi plam, nakłada się bajecznie i ciężko z nim przesadzić nawet osobom z ciężką ręką, takim jak ja ;) W ogóle wszystkie róże Catrice są świetne i kto jeszcze żadnego nie ma, ten trąba! :)

balsam do ust EOS - kuleczka, która marzyła mi się długo, w końcu, za sprawą przyjaciółki, przywędrowała do mnie prosto ze Stanów. Dostałam wersję Coconut Milk i od razu po otwarciu bardzo ją polubiłam. Kuleczka jest bardzo wygodna w użyciu, na długo nawilża usta, a przy tym dyskretnie pachnie jakimś słodkim deserem, kokos to dla mnie nie jest ;) Nie nadaje koloru, maskuje suche skórki. Kiedy postawiłam Eosa na biurku w pracy, kilka osób zapytało mnie, czy to piłeczka antystresowa, tak więc balsam może mieć dwojakie zastosowanie ^^

odżywka do włosów Garnier Oleo Repair - kupiłam zachęcona kilkoma pozytywnymi recenzjami. Akurat okazało się, że na stanie mam same maski do włosów, żadnej codziennej odżywki. Ta świetnie pachnie, kojarzy mi się z profesjonalnymi kosmetykami od fryzjera, bardzo na plus, zwłaszcza, że zapach utrzymuje się na włosach. Nie obciąża pasm, ładnie je wygładza i nadaje im miękkości. Nie są to spektakularne efekty, ale naprawdę bardzo dobre jak na codzienną odżywkę. Przy częstym używaniu nie obciąża włosów i jest całkiem wydajna. Polecam! :)

podkład Estee Lauder Double Wear - po próbce byłam nim zachwycona i tak jakoś szczęśliwie dla mnie się złożyło, że Sonia z bloga Pączek w Pudrze podarowała mi swój nieużywany ♥ #blogiłączą Używam go codziennie i codziennie zachwycam się tym, jak wygląda na mojej skórze. Nakładam go cienką warstwą i tyle wystarcza, żeby wszystko pięknie przykryć i utrzymać się na twarzy cały dzień. Cały dzień w moim przypadku to ponad 12 godzin. Pod koniec dnia odrobinkę się ściera naokoło nosa i na nim, ale to wciąż najlepszy i najtrwalszy podkład, jaki miałam w życiu. Jestem totalnie zakochana i na pewno będę do niego wracać, jak skończę tę buteleczkę :)


Oto wszyscy moi ulubieńcy początku roku. Jestem ciekawa, czy ich znacie? Co znalazło się w Waszych zestawieniach najlepszych kosmetyków? Piszcie!


Tołpa x 4

Hej!

Tołpa jakoś nigdy mnie do siebie bardzo nie przekonywała, sporadycznie kupowałam i testowałam jakieś produkty. Owszem, z niektórych byłam zadowolona [ przykładowo peeling maska do ciała albo odżywczy balsam - miód do ust z serii Czarna Róża, który fajnie działał, tylko zapach miał średni ], ale mimo wszystko nie ciągnęło mnie jakoś do poszerzania zbiorów ;) Tym bardziej, że zaliczyłam przygodę z ich kremem do twarzy, który mnie mocno uczulił i z jakimś antycellulitowym żelem, który był tragiczną galaretą ;) Ostatnio jednak zauważyłam, że w łazience mam 4 opakowania kosmetyków z Tołpy i pomyślałam, że je Wam zbiorczo opiszę. 


Podobają mi się opakowania z miękkiego, ale porządnego plastiku, wygodne dozowniki i czytelna, nienachalna i prosta szata graficzna. Pamiętam pierwsze zetknięcie się z Tołpą, wiele lat temu [ może byłam w liceum? nie pamiętam ;) ], kiedy nawet nie interesowałam się jeszcze kosmetykami. Podczas ferii zimowych, w pijalni wody mineralnej w Krynicy Zdroju było niepozorne stoisko i Tata kupił tam borowinową sól do kąpieli właśnie z Tołpy :) 

W tym tekście poczytacie o moich odczuciach i wrażeniach, po obietnice producenta można udać się na jego stronę, skądinąd całkiem przyjemną.



linia Dermo Intima, regenerujący płyn do higieny intymnej - to mój ulubieniec w tej gromadce. Zużyłam już kilka opakowań, chętnie do niego powracam. Płyn jest bardzo delikatny, łagodzi podrażnienia, nie wywołuje pieczenia i koi skórę tam na dole :) Jest przy tym bardzo wydajny, na jedno użycie wystarczają mi dwie pompki, a cała butelka to około 3 miesięcy codziennego używania. Ma bardzo mocny, intensywnie ziołowy zapach [ na opakowaniu mowa o białej herbacie, skrzypie, morszczynie, żeń - szeniu i rumianku ] i do niego trzeba się przekonać. Ja teraz za nim przepadam, ale na początku musiałam się przyzwyczaić. Kosztuje około 16 zł, ja zazwyczaj kupuję go w promocji za około 13 zł, polecam Hebe, gdzie nawet bez promocji jest tańszy niż w Rosmannie o złotówkę.

linia Botanic,białe kwiaty, delikatny płyn micelarny - kupiłam, bo skończył mi się ukochany micel z Garniera i akurat nie było na niego promocji, taka sknera ze mnie ;) No i się przejechałam na tym, bo ten micel z Tołpy mojego serca nie porwał. Po pierwsze, ma dość mocny, kwiatowy zapach, powiedziałabym nawet, że woń jest trochę dusząca. O ile zazwyczaj mocny zapach mi nie przeszkadza, tutaj było to dość męczące. Było, bo płyn jest niestety dość niewydajny. Używałam tyle, co zawsze, a wystarczył na niecały miesiąc, słabo... Zmywał dobrze, nie piekł w oczy, ale to po prostu nie jest to ;) Kupiłam go za 13 zł na promocji w Hebe.

linia Green, normalizujący szampon do włosów tłustych - szukałam mocniejszego oczyszczacza do włosów i na półce zobaczyłam Tołpę w ładnej szacie graficznej, to wzięłam :) Szampon kosztował 16 zł, bez promocji.Tak, jak zakładałam, mocno oczyszcza i to mi się w nim podoba, włosy aż piszczą po jego użyciu. Jest naprawdę bardzo gęsty i przy pierwszym myciu nie pieni się zbyt chętnie, trzeba go dokładać, więc żeby nie zużyć pół butelki na jeden raz, do pierwszego mycia używam jakiegoś innego produktu [ np. Facelle ], a Tołpy do mycia drugiego i wtedy sprawdza się bardzo dobrze - wystarczy niewiele, żeby włosy się zapieniły. Piana mnie cieszy [ wiem, dziwna jestem ;) ], bo jest taka puchata i kremowa, mam uczucie, jakbym na głowie miała bitą śmietanę, a nie pianę z szamponu ;) Zapach jest trochę sztuczny, wyczuwam jabłko, choć w składzie go nie ma ;) Nie zauważyłam, żeby przedłużał świeżość włosów. Dobry, ale chyba nie będę wracać.

linia Dermo Body, odnawiające mleczko regenerujące - ten kosmetyk przeleżał w zapasach naprawdę długo, chyba ponad rok ;) Ale w końcu doczekał się premiery, więc nie ma tego złego. Lubię kosmetyki z pompką, więc już na wstępie dostał plusa. Lubię też, kiedy mogę kontrolować zużycie, a dzięki przezroczystemu plastikowi jest to łatwe - kolejny plus. Właściwości pielęgnacyjne są więcej niż zadowalające - po użyciu mleczka skóra jest naprawdę gładka i miła w dotyku, jakby aksamitna. Nie spotkałam się do tej pory z takim przyjemnym efektem. Mleczko szybciutko się wchłania, nie zostawia tłustej warstwy, no nie mam się czego przyczepić ;) Zapach mógłby być ładniejszy, bo ten kojarzy mi się z jakimś lekarstwem, odrobinę chyba z maścią, którą się smarowało klatkę piersiową przy przeziębieniach, kojarzycie?

Jak widzicie, Tołpa robi całkiem niezłe kosmetyki, oprócz opisanego płynu micelarnego, pozostałe są całkiem dobre. Regularnie zaopatrywać się będę w płyn do higieny intymnej, to pewne. Ale czy inne kosmetyki ponownie znajdą się w mojej łazience? Raczej w to wątpię, bo nie podbiły szczególnie mojego kosmetycznego serca.

Jak jest u Was? 
Macie kosmetyki Tołpy? 
Może są wśród nich jacyś ulubieńcy?

Styczeń miesiącem zużywania próbek - moje wyniki :)

Dzień dobry! :)

Balbina Ogryzek na swoim FB na początku stycznia ogłosiła go miesiącem zużywania próbek, a potem Esek przypomniała o tym w poście prezentującym swoje próbki [ widziałyście, jakie cuda miała zachomikowane? ^^ ]. 



No i tak sobie pomyślałam, że mam i ja tych próbek zdecydowanie za wiele i fajnie byłoby się choć kilku pozbyć. To nie tak, że dotąd nie tykałam próbek, ale nigdy nie miałam aż takiej mobilizacji ku temu :) 
No i okazało się, że w styczniu zużyłam 62 próbki
Imponujący wynik, prawda?!  

Niestety, nie obyło się w tym próbkoszaleństwie bez ofiar - przez to, że prawie codziennie zmieniałam krem od twarzy, cera się w pewnym momencie zbuntowała i wspięła na wyżyny niedoskonałości :( Przez jakiś tydzień było bardzo źle i ciężko było mi to załagodzić i zakryć, ale konsekwentnie nakładam na noc kilka warstw Cetaphilu nawilżającego i powoli zaczyna się to uspokajać, mam nadzieję, że za niedługo dojdę do ładu z moją twarzą :) Zaopatrzyłam się też kilka dni temu w Effaclar Duo +, bo zaczynam tracić cierpliwość ;)

No to teraz zapraszam na prezentację. Nie będę opisywała każdej jednej, napiszę Wam tylko, które z nich zwróciły moją uwagę najbardziej :)


Z tego zdjęcia zachwycił mnie oczyszczający szampon Molton Brown, to naprawdę wyższa półka włosowa, niestety również cenowo ;) Nawilżacz z Kiehl's był luksusową wersją zwykłego Cetaphilu i świetnie nawilżał. Małe pudełeczko z Sephory kryło próbkę podkładu Estee Lauder Double Wear. Zakochałam się od pierwszego użycia, a teraz mogę cieszyć się pełnowymiarowym opakowaniem dzięki kochanemu Pączkowi ♥


Azjatyckie kremy BB sprawdziły się u mnie wyśmienicie, obydwa trzymały się cały dzień, a odcień był idealny :) Za to Clinique i Yves Rocher były tak ciemne i marchewkowe, że aż żal.


W kategorii serum moją uwagę zwróciło jedynie to z witaminą C od John Masters Organics i kiedyś na pewno je sobie sprawię - lekkie, natychmiast się wchłaniało, wygładzało i koiło skórę.


Kremów do twarzy zużyłam bardzo dużo, na moje nieszczęście, bo teraz nie mogę jednoznacznie stwierdzić, który z nich mi zrobił krzywdę ;) Podobał mi się jednak bardzo nocny krem AA Revita Intensa i na pewno go kupię, bo świetnie relaksował i nawilżał, cera rano była wypoczęta i miękka. Kremy z Rituals również są godne uwagi, a dyniowy nawilżacz z Organique to permanentne chciejstwo, już sama nie wiem, ile próbek zużyłam ;)


Effaclar to Effaclar, od maja zeszłego roku używam wielkiej, 400 ml butli, nie muszę więc chyba więcej pisać? ;) Kremy pod oczy były przeciętne, cieszę się, że miałam próbkę tego z YR, bo w końcu pewnie bym go kupiła i nie byłabym zadowolona.


Rituals, Sakura Scrub - mogłabym chyba mieć każdy produkt z tej firmy i byłabym zachwycona, wiecie? Różany olejek z Barwy też był milutki, kiedyś go sobie sprawię.


No i masełka do ciała. Z tej czwórki najbardziej do gustu przypadło mi masło Rituals [ to było do przewidzenia ;) ] i będę chciała je sobie sprawić w przyszłości, przyjemne również było masełko z Nuxe, bo ogólnie lubię tę serię :) Pinacolada z Perfecty miała ładny zapach, ale niestety w składzie prym wiedzie parafina, nie jest to więc opcja dla mnie...

To już koniec. Dużo tego zużyłam, ale bardzo się cieszę, szuflada z próbkami trochę odetchnęła, a ja razem z nią ;) Mam nadzieję, że kiedyś uda mi się zredukować liczbę próbek do absolutnego minimum, trzymajcie za to kciuki!


A jak jest u Was ze zużywaniem próbek?

Bleh... | 4 kosmetyczne rozczarownia

Cześć!

Ostatnio na topie są posty o kosmetykach, które się nie sprawdziły. Bardzo lubię je czytać i wydaje mi się, że nie tylko ja - w końcu każdy lubi ponarzekać i miło jest wiedzieć, że nie tylko nam zdarzają się wpadki zakupowe ;) Tak więc dzisiaj o tym, co nie sprawdziło się u mnie.




Serum zwężające pory z organicznym olejem z manuki Organic Therapy - serum było jedną z nagród, które wybrałam sobie w ramach konkursu u Marty z bloga Kosmetycznie i Modnie. Bardzo cieszyłam się, bo chciałam go spróbować już od dawna. Ciekawiła mnie naturalna formuła i działanie. Serum jest lekkie, żelowe i do złudzenia przypomina wszelkie silikonowe preparaty wygładzające pod makijaż. Takie bazy zawsze mnie zapychały, myślałam,  że w tym wypadku będzie inaczej, bo skład lepszy. Niestety... Po kilku użyciach zaczęły pojawiać się niedoskonałości. Kilka razy odstawiałam serum, żeby sprawdzić, czy to aby na pewno jego wina i okazało się, że tak... Żałuję, bo bardzo przyjemnie się go używało, dobrze spisywało się pod makijaż i wydłużało jego trwałość. No nic, serum powędruje do Mamy, bo ona też lubi takie wygładzacze, a jej cera jest dużo bardziej tolerancyjna :)

Bronzer Kobo 308 Sahara Sand - taki zachwalany, taki rozchwytywany, a tak naprawdę wcale nie jest doskonały. Owszem, odcień jest świetny i ciężko sobie nim zrobić krzywdę, efekt można stopniować i naprawdę ładnie wygląda na buzi, ale cóż z tego wszystkiego, skoro u mnie ściera się do zera w przeciągu dwóch godzin? Nie ma znaczenia, ile go nałożę, nie ma znaczenia, jaki podkład i puder mam pod spodem, po prostu znika, czasem zostawia po sobie niewielką plamę... Nie pozostaje mi nic innego, jak kupić puder konturujący z Inglota, oby okazał się trwalszy!

Płatki do zmywania lakieru do paznokci Ebelin - dostałam je w superowej świątecznej paczce od Karo. Nigdy wcześniej nie używałam do zmywania lakieru płatków, a już od jakiegoś czasu jest o nich głośno, byłam więc mocno zaintrygowana :) Niestety, okazało się, że to nie przygoda dla mnie... Płatki są bardzo cienkie i mocno nasączone, a płyn jest bardzo tłusty i potem zostawiałam palcami wszędzie nieestetyczne plamy. No i wydajność kiepska, u mnie jeden płatek wystarczał ledwo na zmycie 3 paznokci, a w opakowaniu jest ich 30. Jedyny plus to całkiem przyjemny zapach :)

Balsam do ciała Lumene, Angry Birds - był to prezent od Eska, Floreska i bardzo mnie ucieszył, bo markę Lumene darzę sympatią, a już Angry Birds to w ogóle;) Kiedy w końcu zabrałam się za niego, rozczarował mnie od pierwszego naciśnięcia tubki... Samym właściwościom pielęgnacyjnym nie mogę nic zarzucić, bo naprawdę dobrze nawilża, nie mazia się i nie zostawia białych smug. No ale zapach jest tak tragiczny, że ledwo go znoszę... Nie dość, że mdły do bólu, to ja wyczuwam w nim jeszcze zepsutą landrynkę ;) Na szczęście nie utrzymuje się długo i jest dość słaby, dlatego uparłam się i zużywam do końca.

Zdziwiłam Was moimi rozczarowaniami? 
Piszcie, co Was w ostatnim czasie zdegustowało! :)

Zużyte w styczniu

Witajcie!

Czas na pokazanie tego, co udało mi się zużyć w styczniu. Nazbierałam kilkanaście opakowań, wynik całkiem niezły, zwłaszcza po wielkim końcoworocznym napełnianiu śmietnika :) Dołączyłam także cichaczem do akcji zużywania próbek, którą zorganizowała Balbina, ale o tym będzie w osobnym poście, żebyście mi tu nie pozasypiały przed ekranem ;) 


Serical, Crema al Latte - dobra maska, ale bardzo nie odpowiadał mi zapach i pół opakowania stało u mnie w łazience od prawie dwóch lat. Nadszedł czas pożegnania, bo naprawdę nie mogłam zmusić się do jej używania, zwłaszcza, że tuż obok stał bananowy Kallos ;)

Batiste, suchy szampon do włosów, wersja Original - kupiłam podczas pamiętnej promocji w Biedronce :) To była jedyna wersja, jaka została, wzięłam więc z braku laku. Przeciętna, denerwowała mnie biała warstwa, którą ciężko było usunąć, a żeby zawartość nadawała się do użytku, praktycznie cały czas trzeba było przy aplikacji potrząsać puszką. Nie wrócę na pewno.

Isana Med, szampon do włosów Urea 5% - kupiłam go z czystej ciekawości, kiedy był w promocji za niecałe 3 zł. Tak, dobrze widzicie, 3 zł ;) Bardzo dobry szampon oczyszczający, radzi sobie wspaniale ze wszystkim, co nałożymy na włosy. Plącze włosy, dlatego warto po nim użyć jakiejś bardziej treściwej odżywki lub maski, ale dla mnie to żaden problem. Na pewno kupię jeszcze niejedną butelkę.

Balea mango + aloes, odżywka do włosów - o ile szampon z tej serii kocham miłością niezmienną i właśnie uzupełniłam jego zapasy, tak odżywka wielkiego wrażenia na mnie nie zrobiła, ot przeciętny, lekki produkt. Powrotów nie planuję, zwłaszcza, że ta linia jest wycofywana.


Beaute Marrakech, czasne mydło - męczyłam to mydło chyba ponad rok, używając, jak mi się przypomniało ;) To nie to, że czarnego mydła nie lubię, bo to super kosmetyk, ale wolę, kiedy ma zapach. Do dziś miło wspominam różaną wersję i to do niej pewnie kiedyś wrócę.

Galenic, krem odżywczo - regenerujący do rąk i paznokci -  dostałam od Eska Floreska i bardzo polubiłam. Treściwy, gęsty krem, który szybko się wchłaniał, bez tłustego filmu. Bardzo dobrze radził sobie z przemarzniętymi dłońmi.

Elkos, żel pod prysznic mango i ananas - kupiłam w sklepie z chemią niemiecką [ niestety Balea to rzadki gość u nich, raz tylko dorwałam mydło do rąk :( ] i nie żałuję. Za jakieś 5 zł dostałam butlę dobrego żelu, który mocno się pienił, nie wysuszał skóry i smakowicie pachniał ananasem :)

Yves Rocher, mydło do rąk, czerwone owoce - przywędrowało do mnie w prezencie od Agatki. Mydło jak mydło, nie do końca mi ten zapach pasował i szybko się skończyło. Niemniej ładnie się prezentowało na umywalce ;)


Garnier, płyn micelarny - ulubieniec, po prostu :) Jednak butelka wystarcza mi na trochę ponad półtora miesiąca, świetnie wszystko zmywa, nie podrażnia oczu. Na pewno będą powroty, na razie kupiłam jego nowszą, zieloną odmianę :)

Maxmedical, roll on pod oczy ze świetlikiem - pisałam o nim w poście o pielęgnacji okolic oczu. Przyjemny produkt, który dzięki metalowej kulce i delikatnemu żelowi pomagał trochę z poranną opuchlizną. 

It's Skin, Pure Moisture Cream - dostałam i sporadycznie używałam, ale jakoś mi nie pasował do końca. Ostatecznie o nim zapomniałam i niedawno wygrzebałam z czeluści szuflady, okazało się, że zmienił konsystencję, żegnamy się więc bez żalu.

Wise, pomadka ochronna do ust - fantastyczna! Używałam jej codziennie po kilka razy od kwietnia! Wtedy to wygrałam ją w rozdaniu u Ekocentryczki. Mega wydajna, dawała świetne nawilżenie i natłuszczenie i rzeczywiście pielęgnowała usta. Jak zużyję to, co mam, planuję powrót :)

Caudalie, Polyphenol C15, serum przeciwzmarszczkowe - ogólnie ta zielona seria jest godna uwagi, tak tylko informuję :) Serum polubiłam, świetnie się spisywało zarówno rano, jak i wieczorem. Delikatnie wygładzało skórę, nawilżało ją i stanowiło świetny podkład pod krem lub olejek. Wydajne, bo wystarczyło mi na ponad 3 miesiące codziennego używania czasem po dwa razy, w pięknym szklanym opakowaniu, z wygodnym dozownikiem pipetką. Serum nie było tłuste, minimalnie się kleiło przy aplikacji, ale po kilku sekundach to uczucie znikało. Skóra była jaśniejsza i po prostu wypoczęta.

Garnier, dezodorant w kulce - zabrakło mojej kulki Nivea i musiałam kupić to. Opakowanie mnie wnerwiało, zapach też, a sam dezodorant chyba średnio działał, albo to już moja paranoja [ bo wiecie, jak nie mam Nivea pod ręką, panikuję ;) ]

Eucerin, Hyaluron Filler, krem pod oczy - kolejny produkt, o którym już pisałam w poście o pielęgnacji okolic oczu i po recenzję odsyłam właśnie tam, bo poświęciłam mu sporo miejsca. W kilku słowach - treściwy, skuteczny, wydajny, nie podrażnia i warto spróbować :)


To już wszystkie styczniowe zużycia, będzie jeszcze post o zużyciach saszetkowych, zapraszam na dniach :)
Piszcie, jak u Was poszło denkowanie? :)

Idzie nowe! | Zmiany we włosowych produktach Balea

Dzień dobry :)

Dziś post informacyjny. Kochana Karo, wiedząc, że uwielbiam szampon z mango i aloesem z Balei, podesłała mi wczoraj informację, że mają go wycofać! W zamian będzie inny wariant [ brzoskwinia + kokos ], a ogólnie cały włosowy asortyment zmienia szatę graficzną i w niektórych przypadkach [ jak z moim ukochanym szamponem :( whyyyyy? ] także skład.

Tutaj taka mała dygresja - co oni wszyscy ostatnio mają z wycofywaniam świetnych kosmetyków?! Najpierw okazało się, że mój ukochany różobronzer z Astora jest już wycofany [ kupiłam 2 opakowania na zapas ], potem gruchnęła informacja, że najlepsze na świecie odżywki do paznokci Bell Bio2 Vitamin Booster znikają z drogerii [ szperałam, szperałam i w końcu udało mi się w Hebe kupić 3 sztuki ], a teraz jeszcze mój ulubiony szampon :( To kosmetyczne fatum jakieś! Ciekawe, co będzie następne?

Z nowości wchodzi seria do intensywnej pielęgnacji włosów z wanilią i olejem migdałowym. Jestem jej ciekawa i z pewnością kupię [ a już na pewno maskę do włosów w słoiku ], tym bardziej, że żółte opakowania są bardzo radosne :) Seria ma pielęgnować i regenerować, czyli coś w sam raz dla włosów zmęczonych zimnem, czapkami i szalikami.

Dobrze, nie rozpisuję się już więcej [ tym bardziej, że niemieckiego nie znam, a tłumacz google jaki jest, każdy wie ;) ]. Pooglądajcie sobie nowości!










I jak się Wam podobają zmiany? Wycofują jakichś Waszych ulubieńców? 
Będziecie, jak ja, zaopatrywać się w zapasy? ;) 
No i jeszcze jedno mnie ciekawi, czy Wam też ostatnio wycofują ulubione produkty, czy tylko ja mam takie nieszczęście? :( 

A na pocieszenie pieskowo herbaciany obrazek, który ostatnio tapetuje sobie na moim pulpicie :)