Nip + Fab, Pistachio Sundae - pistacjowe masło do ciała ♥

Cześć :)


Małe słowo wstępne : od kilku dni jestem mocno chora i funkcjonuję od coldrexu do coldrexu, wybaczcie więc moją nieobecność blogową... Dodatkowo, jakbym miała mało atrakcji, zaczęłam nową pracę, więc się intensywnie szkolę i nauczam nowej branży - bardzo mnie to cieszy i podoba mi się na tyle, żeby codziennie zawlec tam swoją chorą osobę :) Tyle tytułem wytłumaczenia, trzymajcie kciuki za moje zdrowie i nowe wyzwania zawodowe :)


Dziś chciałabym przedstawić Wam masełko do ciała, które kupiło mnie całkowicie... zapachem! :) Jest to w zasadzie jego jedyny atut, wyróżniający je na tle innych produktów tego typu. Chodzi o pistacjowe [ oł jes! ] masło do ciała Nip + Fab. Zapewne kojarzycie je z kanału Katosu, która przez wiele miesięcy masełko zachwalała. Skutecznie, bo i ja go zapragnęłam ;) Na szczęście znalazła się taka jedna, miła osóbka, która mi je przywiozła [ Monia! :* ]. Moja przyjaciółka znalazła upragnione masło w jednym ze sklepów w UK za niecałe 3 funty i mi je przywiozła. Radość była wielka, Monia może potwierdzić! :)


Masło pistacjowe Nip + Fab jest w ślicznym, pastelowo zielonym, odkręcanym słoiczku, ma pojemność 200 ml, a całość ogólnie bardzo ładnie się prezentuje - prosta grafika, duże litery - lubię to! :)


Wiecie, co jest bardzo fajne? Że masło ma dokładnie ten sam kolor, co opakowanie! :) Na zdjęciach tego nie widać, niestety, ale czasem łapię się na tym, że po odkręceniu wieczka przez ułamek sekundy zastanawiam się, gdzie jest moje masło ;) Na szczęście nigdzie się nie wybrało i zawsze grzecznie na mnie czeka.

Pistachio Sundae używam nieregularnie, zazwyczaj jest to raz w tygodniu, na przemian z innymi mazidłami do ciała. Dlaczego? Ano dlatego, że skład jest brzydki i na początku ma parafinę, która niestety nie działa dobrze na moją skórę. Zauważyłam jednak, jak już kilka razy pisałam, że jeśli dozuję sobie tę wątpliwą przyjemność obcowania z parafiną, nie wyrządza mi ona krzywdy :) I tak raz w tygodniu obywa się bez uszczerbku na stanie skóry, za to zmysł węchu znacznie zyskuje - otóż zapach pistacjowego masła jest boski! Lekko orzechowy, słodki i niepodobny do żadnego innego zapachu. Jest mocny i utrzymuje się na skórze naprawdę długo, co mnie bardzo cieszy. Często jeszcze następnego dnia czuję na skórze to pistacjowe cudo :)

Całkiem możliwe, że gdybym używała masełka codziennie, znudziłby mi się ten aromat, ale tak nie jest. Ten jeden dzień w tygodniu jest naprawdę bardzo relaksujący i wspaniale mi się zasypia, czując na skórze aromat pistacji według Nip + Fab :)


Inne właściwości masełka są zupełnie zwykłe, ale też dobre - łatwo się rozsmarowuje, nie pozostawia smug, wystarczy niewiele, żeby pokryć skórę. Wchłania się dość dobrze, a nawilżenie jest jako takie, nie ma co spodziewać się cudów po tym składzie.


Największą zaletą pistacjowego masła Nip + Fab jest niewątpliwie zapach, w którym zakochałam się bez reszty. Żałuję wielce, że dostępność w Polsce jest nijaka, bo byłby to częsty gość w mojej łazience :) Jeśli macie do niego dostęp, nie wahajcie się - warto, choćby dla boskiego zapachu!

Miałyście, używałyście? :)

Ja idę celebrować namiętny związek z Coldrexem, dobranoc ;)

Przedłużanie rzęs 1:1 | Atelier Bernady w Krakowie | Zniżka dla Czytelniczek !

Cześć :)

Dziś będzie luźny post pogadankowo - pokazowy, bo nie mam dla Was żadnej recenzji, opisu kosmetyku. Myślę jednak, że temat jest dość interesujący - rzęsy :)


Przedłużane rzęsy zwracały moją uwagę już od dawna i podobały mi się, do dziś pamiętam pierwsze spotkanie z młodszą Siostrą Narzeczonego i jej spektakularne rzęsy, które mogłyby robić za cały makijaż, takie były piękne :) Temat gdzieś tam siedział mi w głowie, ale nie miałam ani odwagi ani funduszy na takie przedsięwzięcie, miałam za to postanowienie, że na jakąś większą okazję zafunduję sobie takie rzęsy :) 

Okazało się, że nie muszę czekać na większą okazję, bo Lipstick And Kids zaproponowała mi to upiększenie w swoim salonie - nawet nie wiecie, jak się ucieszyłam :) Na początku się wahałam, ale zostałam szybko przekonana i już kilka dni później jechałam do Krakowa po nowe rzęsy :D

Wszystko odbywało się w Atelier Bernady [ Masarska 9, Kraków - tuż przy wyjściu z Galerii Kazimierz od strony ul. Rzeźniczej ], które swoją drogą uwielbiam i kiedy mieszkałam w Krakowie, zawsze chodziłam podcinać włosy do pani Basi, która intuicyjnie wiedziała, w jakiej długości i ścięciu będę wyglądać najlepiej. W Atelier możecie też pomalować paznokcie i upiększyć się na maksa - makijaże ślubne, okazjonalne [ malowane oczywiście przez naszą najzdolniejszą na świecie Lipstick And Kids ♥ ], zabiegi na twarz, przedłużanie rzęs, masaże, peelingi kawitacyjne i kwasowe, depilacja każdej części ciała i inne. Ogólnie rzecz ujmując - możecie wejść na kilka godzin i wyjść ładniejsze, bardziej zadbane, pięknie uczesane i wymalowane, szczęśliwe i zrelaksowane. Polecam zajrzeć na stronę Atelier [ KLIK ] i ich Facebook'a [ KLIK ].

7 stycznia stawiłam się na spotkanie z panią Karoliną i zaczęłyśmy od rozmowy o rzęsach - jakie mi się podobają, jaka długość, rodzaj, podwinięcie. Totalnie nie znałam się na tym, więc zdałam się na panią Karolinę, opisując efekt, jaki chciałabym na rzęsach mieć, czyli dość naturalnie, odrobinę dłuższe niż moje zwykłe rzęsy [ które wg pani Karoliny mam naturalnie długie i gęste - zdziwko ;) ] i ładnie podkręcone. Nie podam Wam dokładnych danych, ale wiem, że moje rzęsy są jedwabne i lekko podkręcone. Pani Karolina była bardzo delikatna i dokładna i spokojnie tłumaczyła mi wszystko, odpowiadała też wyczerpująco na moje liczne pytania :)

Przedłużanie trwało ponad godzinę, na cały czas zamkniętych oczach. Przy dolnej linii rzęs miałam nałożone płatki żelowe. Obawiałam się, że przy przyklejaniu rzęs będzie jakieś uczucie dyskomfortu, ale nic takiego - jest całkiem przyjemnie, a relaksacyjna muzyka płynąca z głośników dodatkowo rozluźnia. Wydaje mi się nawet, że na chwilę przysnęłam w trakcie ;)

Jak zobaczyłam efekt po, aż mnie zamurowało - naprawdę to zupełnie co innego oglądać przedłużane rzęsy u kogoś, a na sobie, uwierzcie! ;) Byłam totalnie zachwycona! ♥

W Atelier Bernady na koniec dostajemy instrukcje, jak postępować z rzęsami i szczoteczkę do ich przeczesywania. Rzęs nie wolno moczyć, a przez pierwsze 24 godziny w ogóle dotykać. Myślałam, że będę mieć z tym problem, ale powiem Wam, że rzęsy w ogóle nie przeszkadzają ;) Owszem, demakijaż [ dozwolony wyłącznie płyn micelarny ] zajmuje więcej czasu, bo ewentualny makijaż oczu muszę usuwać patyczkami kosmetycznymi [ polecam te z jednej strony spiczaste - wymywają nawet eyeliner ^^ ] i uważać, żeby nie zmoczyć oczu wodą / żelem do mycia twarzy, ale wszystko jest do ogarnięcia :) Rzęsy przeczesuję szczoteczką, którą dostałam, 2 razy dziennie - rano i wieczorem. Zdarza się, że po nocy są delikatnie odkształcone w różne strony, ale po przeczesaniu wszystko wraca do normy.

Mam wrażliwe oczy i byłam ciekawa, czy rzęsy będą powodować uczucie dyskomfortu, łzawienie - nic z tych rzeczy! Nawet po samym przedłużaniu nie miałam ani zmęczonych oczu, ani podrażnionej skóry na powiekach.

Teraz jestem już 17 dni po przedłużeniu i zgubiłam trochę rzęs, dokładnie 32 [ Tak! Liczę ;) ], a efekt wciąż jest mocno widoczny, rzęsy nie wyglądają na przerzedzone - po prostu jest delikatniej :) 

Jednym słowem - jestem zachwycona! :)

Teraz czas na zdjęcia! :) Wybaczcie mi proszę jakość, ale większość [ oprócz tych porównawczych ] jest robiona moim telefonem komórkowym - z dziwnych względów lepiej łapie kolory niż mój aparat... ;)




Udało mi się odkopać jakieś stare zdjęcia makijażu z tuszem na rzęsach, o ile dobrze pamiętam, był to Clump Defy z Max Factora, lichota ;) Myślę, że dobrze widać różnicę na pomalowanych oczach?


I teraz już moje udokumentowane makijaże na przedłużanych rzęsach. Prawie wszystkie mogłyście już zobaczyć na moim Facebook'u, gdzie chwaliłam się na bieżąco, ale zrobię powtórkę ;)







Mam nadzieję, że przebrnęłyście, a jeśli chcecie poczytać więcej o przedłużaniu rzęs, od strony profesjonalistki, zachęcam do przeczytania wpisu u Lipstick And Kids: Przedłużanie rzęs - wszystko, co chcesz wiedzieć o tym zabiegu.


A dla Czytelniczek magdynawakacjach, Lipstick And Kids przygotowała zniżkę! Na hasło "Lipstick And Kids" za przedłużenie rzęs 1:1 w Atelier Bernady w Krakowie zapłacicie 129 zł zamiast regularnej ceny 280 zł ! 
Nic, tylko biec na rzęsy! :))



Jak się Wam podobają takie rzęsy? Miałyście, planujecie?
Ja jestem totalnie w nich zakochana! ♥
Dziękuję Lipstick And Kids! :*

Bleh... Sylveco, Dermedic, Eveline - o kremach pod oczy, które się u mnie nie sprawdzają.

Witajcie ciepło! :)

Dziś chciałam Wam przedstawić trójkę, która się u mnie nie spisała. Trójkę, która przeznaczona jest do pielęgnacji delikatnej skóry pod oczami, niestety jej to u mnie nie wychodzi...

Jak już kiedyś pisałam: Moja skóra pod oczami jest młoda [ mam 24 lata ], ale problematyczna. Jest delikatna i wrażliwa, a ze względu na moje alergie oczy często łzawią, wysuszając tym samym skórę w tym rejonie. Bardzo często oczy mam przemęczone od spędzania długich godzin przy komputerze i czasem także opuchnięte ze względu na niewystarczającą ilość snu. Zauważyłam też pierwsze zmarszczki w tym rejonie, głównie od mrużenia oczu.

Kiedy skończyłam krem pod oczy Caudalie Vinosource S.O.S [ recenzja w ramach HexxBOX'u - KLIK ], sięgnęłam po czekający w kolejce Sylveco, następnie wprowadziłam do pielęgnacji krem Hydrain3 Hialuro i Eveline Błyskawiczny Lifting SOS. Dlaczego tak dużo? Bo żaden się nie sprawdzał! Opiszę je Wam osobno:



Sylveco, łagodzący krem pod oczy - zaczęłam używać go od razu po skończeniu kremu z Caudalie i wedle rady producenta, nałożyłam na noc grubszą warstwą - spodobał mi się taki sposób na krem. Niestety, po kilkunastu minutach od nałożenia skóra stawała się bardzo mocno ściągnięta. Kilka razy próbowałam to "przemęczyć", ale zdarzało się, że to uczucie ściągnięcia skóry było na tyle niekomfortowe, że budziło mnie w nocy... Ze stosowaniem małej ilości na dzień było tak, że po prostu krem był niewystarczający i dalej miałam uczucie ściągnięcia. Zaczęłam kłaść go na żel pod oczy [ miałam miniaturkę żelu z REN - fajna sprawa :) ] i wtedy było okej, bo żel tworzył jakby barierę między skórą a kremem i wtedy ściąganie skóry było zdecydowanie mniejsze. Ale sorry - nie po to kupuję krem, żeby musieć stosować pod niego żel, prawda? Krem pod oczy Sylveco pielęgnuje obecnie moją szyję i ręce - tam sprawdza się przyzwoicie.

Dermedic, Hydrain3 Hialuro - krem przeznaczony do skóry suchej nabyłam w zestawie z serum z tej samej serii w atrakcyjnej cenie. Kiedy Sylveco zawiodło w nocnej pielęgnacji skóry pod oczami, sięgnęłam po Hydrain. Krem ma fajną konsystencję i dobrze się rozprowadza, nic nie wskazuje porażki. Niestety... Po nocy pod oczami tworzy się skorupka z kremu. Serio! Pierwszego dnia myślałam, że może coś mi się tam przykleiło, zdrapałam to paznokciem - bolało... Kiedy drugiego dnia zrobiło się to samo, wiedziałam już, że to wina kremu, a wcale nie nakładałam go za dużo... Teraz używam go na dzień i jako tako się sprawdza, choć mam wrażenie, że nie nawilża wystarczająco.

Eveline, Błyskawiczny Lifting SOS - dostałam go od Lipstick And Kids, bo Jej nie odpowiadał. Myślałam, że to będzie lekki żel na poranną opuchliznę, coś jak moje ukochane żele z Flos Leku, ale się przeliczyłam. Niestety, ten żel mocno ściąga mi skórę pod oczami [ efekt liftingu gwarantowany! ] i powoduje podrażnienie - łzawię, a na skórze pod oczami wyszły mi czerwone kropeczki.  Nie, dziękuję...

Składy

Sylveco: Woda,  Olej z pestek winogron,  Olej sojowy,  Sorbitan Stearate & Sucrose Cocoate,  Masło karite (Shea),  Skwalan,  Triglicerydy kwasu kaprylowego i kaprynowego, Stearynian glicerolu,  Olej arganowy,  Kwas stearynowy,  Alkohol cetylostearylowy, Ekstrakt ze świetlika łąkowego,  Ekstrakt z chabru bławatka,  Alkohol benzylowy, Witamina E,  Betulina, Guma ksantanowa,  Kwas dehydrooctowy,  Lupeol,  Kwas oleanolowy 

Dermedic: Aqua, Prunus Amygdalus Dulcis Oil, Silica, Titanium Dioxide, Iron Oxides, Glycerin, Sodium Hyaluronate, Betaine, Propylene Glycol, Chlorella Vulgaris Extract, Cetyl Alcohol, Tocopherl Acetate, Acrylates, Triethanolamine, DMDM Hyndatoin, Methylchloroisothiazolinone, Methylisothiazolinone, Allantoin, Parfum.

Eveline: Aqua, Sodium Hyaluronate, Hyaluronic Acid, Pullulan, Glycerin, Polysorbate 20, PEG-20 Glyceryl Laurate, Tocopherol, Linoleic Acid, Retinyl Palmitate, Acrylates / C10-30 Alkyl Acrylate Crosspolymer, Malus Domestica Fruit Cell Culture Extract, Xanthan Gum, Lecithin, Propylene Glycol, Maris Limus Extract, Ostrea Shell Extract, Triethanolamine, Panthenol, Allantoin, DMDM Hydantoin, Methylchloroisothiasolinone, Methylisothiasolinone


Co zrobiła Magda po takich przygodach? Wróciła do Caudalie! :) Powiem Wam, że żałuję, że żaden z tych kremów się u mnie nie sprawdził, zwłaszcza, że zarówno Sylveco, jak i Dermedic zbierają zdecydowaną większość pozytywnych opinii i wiązałam z nimi duże nadzieje... Jak widać, moja skóra pod oczami jest dość wymagająca i byle co jej nie zadowoli ;)


Jakiego Wy używacie kremu pod oczy?
Polećcie mi swoich ulubieńców! :)

Olej z pestek winogron

Witajcie :)

Oleje już od dłuższego czasu są stale obecne w mojej pielęgnacji - używam ich do twarzy, ciała i włosów. Bardzo sobie chwalę ich działanie i chętnie sięgam po nowe. 

Olej winogronowy zakupiłam, bo chciałam stworzyć własną mieszankę do odżywiania paznokci ala Regenerum :) Regenerum świetnie się u mnie sprawdzało, ze względu na pomysłowy aplikator i świetny skład, ale na dłuższą metę taniej wychodziło mi kupić odpowiednie olejki i samej przygotowywać mieszankę, którą potem za pomocą strzykawki umieszczałam w opakowaniu po Regenerum ;) Przy zamówieniu z EcoSpa wrzuciłam więc do koszyka i olej winogronowy.


Olej winogronowy charakteryzuje się lekką teksturą, jest prawie bezzapachowy, dobrze absorbowany przez skórę i nie zatyka porów. Oferuje bardzo dobre właściwości zmiękczające, przeciwalergiczne, ochronne, regeneracyjne i przeciwstarzeniowe. Działa lekko ściągająco, co wygładza skórę i nadaje jej sprężystości. Jest pomocny w przypadku blizn, rozstępów, żylaków, pajączków, dla zwiększenia elastyczności skóry, zmarszczek i opuchlizny wokół oczu. [ źródło ]

Swój olej winogronowy zamówiłam na EcoSpa, wybrałam najmniejszą, 50 ml pojemność, za którą zapłaciłam 6,50 zł. Olejek przychodzi do nas w ciemnej szklanej buteleczce z ładną etykietą, jest też kroplomierz. Olej ma złotą, słomkową barwę i nie pachnie.


U mnie olej znalazł dwa zastosowania: używałam go do olejowania włosów oraz w mieszance do odżywiania paznokci. W obydwu wypadkach sprawdził się wyśmienicie.

Olejowanie paznokci: w mieszance, której bazą był olej winogronowy, znalazł się jeszcze olej makadamia, arganowy oraz ekstrakty cytrynowy. W zależności, ile mam czasu w ciągu dnia i od pamięci, używam tej mieszanki przynajmniej raz dziennie, zawsze przed snem, czasem nawet trzy razy w ciągu dnia. Skórki są odżywione i miękkie, całość dość szybko się wchłania [ jak na oleje ], a paznokcie rosną zdrowe i nie łamią się tak często, jak dotychczas.

Olejowanie włosów: To, co zostało mi po zrobieniu mieszanki do odżywiania paznokci, przeznaczyłam do włosów [ obecnie mają one porowatość normalną, zmierzającą do wysokiej* ]. Bardzo duża część 50 ml buteleczki wystarczyła mi na 15 sesji całonocnego olejowania na przełomie grudnia i stycznia. Dla ułatwienia sobie życia przelałam olejek do buteleczki z pipetką. Olejowałam co drugi dzień włosy na całej długości, na skórę głowy nakładając wzmacniający olejek Ikarov [ będzie i o nim, spokojnie! ]. Na jedno użycie dozowałam 3 pipetki oleju winogronowego, na oko wychodziło to około 2,5 łyżki stołowej i w zupełności wystarczało to na pokrycie włosów. Włosy następnego dnia po umyciu były sypkie, błyszczące i mięsiste, ładnie się układały, nie zauważyłam szybszego przetłuszczania się. Olej zredukował puszenie się włosów. Byłam bardzo zadowolona z efektów. Muszę tutaj zaznaczyć, że moje włosy reagują praktycznie tak samo na wiele olejów, które ostatnio testuję, bo staram się je dobierać jak najlepiej do typu moich włosów. Równie dobrze wspominam olej makadamia, arganowy i ryżowy, którego używam aktualnie :)


Nie używałam oleju winogronowego do twarzy i teraz, po doedukowaniu się w jego właściwościach, trochę tego żałuję, ale co się odwlecze, to nie uciecze - przy następnym zamówieniu znów sięgnę po olej winogronowy :) Jestem z niego bardzo zadowolona, moje włosy również, sprawdził się także w mieszance do paznokci. To świetny, wielozadaniowy olej, który mogę polecić każdemu :) 


Miałyście do czynienia z olejem winogronowym?
Jaki jest Wasz ulubiony olej do pielęgnacji?

* jeśli nie do końca wiecie, jak okreslić porowatość Waszych włosów, polecam ten wpis z testem na porowatość u Mademoiselle Eve - bardzo pomocny! :)


Wyprzedaż blogowa :)

Cześć :)

Udało mi się zrobić mały porządek w kosmetykach, stąd aktualizacja zakładki wyprzedażowej.
Zerknijcie, może coś wpadnie Wam w oko :)








Miłej resztki weekendu! :)

Oto Foto #3 [ tasiemcowe wydanie specjalne: KEBAB ♥ ]

Cześć! :)

Dopuściłam się karygodnego blogowego zaniedbania - cykl Oto Foto pojawia się na łamach bloga dopiero pierwszy raz w tym roku! Mea culpa! W ramach nadrabiania, a również spełniania specjalnych życzeń Czytelników [ Ciaach :* ] i inspiracji trzechsetnym postem Eska, Floreska [ gratuluję, Kochana! :* ], dziś bohaterem notki jest Kebab. 

Kebab to mój psiak labrador, ma już rok i trzy miesiące. Jest wariatem, maskotką, najlepszym przyjacielem i odpędzaczem wszystkich smutków. Jest także członkiem rodziny i naszym oczkiem w głowie. Nie wyobrażam sobie już naszego życia bez tego dzikiego zwierza i nawet nie próbuję ;) Kebab uwielbia wszystkich i pała bezinteresowną miłością do każdej osoby, która odwiedza nasz dom. Interesowna miłość też się zdarza, zwłaszcza, kiedy człowieki konsumują. 98% członków naszej rodziny również psa bardzo lubi [ 2% to odpowiednio: mój Tata i Dziadek Narzeczonego ] i chętnie go mizia z wzajemnością, co poniektórzy młodzi i mniejsi nawet próbują jeździć na Kebsie ;)

To tyle w ramach wstępu, teraz pokaz zdjęciowy :D Aha - wszystkie zdjęcia są telefonowe, jakość wiadoma ;)
______________________________________

W ramach wchodzenia w Nowy Rok z czystym kontem, Kebab wszedł z niego z czystą sierścią - tutaj tuż po kąpieli w wieczór sylwestrowy ;)


Ulubiona miejscówka na kanapie.


Jak wróciłam ze spotkania z Kasią i Eskiem [ relacja KLIK ], psia kontrola przyszła i musiała obwąchać wszystko ;)


Kebab czytał Joy'a ;)


Bo moje chłopaki uwielbiają siedzieć przed ekranem ;)


Zimowo - spacerowo! :)



Żarło przyszło! :) Dzięki nam kurierzy w naszym mieście wyrabiają sobie muskulaturę, wnosząc co jakiś czas 15 kilo do mieszkania ;)


Ulubiona ostatnio zabawa - łapanie zajączka z lusterka ;)


Gdzie jest Wally Kebab? ;)


Najtrwalsza zabawka ever [ inne zostają unicestwiane w pierwszych minutach zabawy ] - kauczukowa piłka :)


Nasze raciczki :)


Utytłany pies = porządny spacer ^^


Ulubione zajęcie oprócz jedzenia i spacerów to spanie. Wszędzie, w najróżniejszych pozycjach, ale preferujemy na miękkim podłożu i upodobaniem darzymy poduszki człowieków. Uskuteczniamy też niecną nocną praktykę - kiedy człowiek wyjdzie z łóżka, wpierniczamy mu się na ciepłą poduszkę, żeby nie było dla niego miejsca, jak wróci ;) Tratowanie raciczkami człowieków, kiedy próbują zasnąć lub siedzą na kanapie to też spoko rozrywka ;)











Mam nadzieję, że maraton zdjęciowy z Kebabem przypadł Wam do gustu? :)
Macie zwierzaki? Pochwalcie się!

P.S. Postaram się w niedługim czasie ogarnąć również zwykłe, bezpsowe zdjęcia z mojego życia i podzielić się nimi z Wami :)



Bardzo proszę o nieumieszczanie komentarzy w stylu "jak będziesz miała dziecko albo mniej czasu czy coś tam, to pies nie będzie już ważny, pewnie go oddasz, bla bla bla" NIE ODDAM, BĘDĘ GO KOCHAĆ TAK SAMO, ZRESZTĄ JEST MILION RAZY LEPSZY NIŻ WIĘKSZOŚĆ DZIECI, A ŻADNA ŻYCIOWA SYTUACJA NIE ZMUSI MNIE DO BARBARZYŃSTWA, JAKIM JEST POZBYCIE SIĘ PUPILA.Tyle w temacie ode mnie i proszę to uszanować :)


It's Skin Power 10 Formula, VC Effector

Witajcie serdecznie! :)

Dziś chciałabym pokazać Wam i opisać krem wodny / serum, które towarzyszyło mi przez ostatnie 2 miesiące z haczykiem. Azjatyckie kosmetyki ciekawią i kuszą mnie nieprzerwanie, najchętniej codziennie składałabym zamówienie na ebay'u ;) Na kremy wodne od It's Skin ochotę miałam wielką już długo, w końcu się zdecydowałam i kliknęłam. Kupuję, jak wspomniałam - na ebay'u, ponieważ w polskich sklepach internetowych, oferujących azjatyckie kosmetyki, przebitki cenowe są zadziwiające, często cena jest wyższa ponad połowę.

Mój krem wodny to wersja VC, czyli z pochodną witaminy C i wyciągiem z zielonej herbaty. Ma za zadanie rozświetlać i rozjaśniać skórę, likwidować przebarwienia i zapobiegać powstawaniu nowych.  


Krem wodny znajduje się w szklanej, przezroczystej żółtej buteleczce o pojemności 30 ml z pipetką. Całość przychodzi zafoliowana, więc mamy gwarancję, że nikt się do kosmetyku wcześniej nie dobierał i nie odkręcał. Buteleczka prezentuje się bardzo ładnie i efektownie, pipetka działa bez zarzutu, jedna miarka w zupełności wystarcza, żeby nałożyć krem na twarz i szyję, bo naprawdę nie potrzeba wiele. Zapach kremu jest bardzo przyjemny, odrobinę cytrusowy, nie utrzymuje się na skórze.

Kremu wodnego It's Skin VC Effector używam od grudnia, czyli już ponad dwa miesiące. Stosuję go raz dziennie, rano, przed kremem i filtrem. Czyli tak - myję twarz, spryskuję wodą termalną, przecieram tonikiem, nakładam VC Effector, potem krem pod oczy i na twarz i filtr. 

Krem ma bardzo lekką, lejącą konsystencję i na początku wydaje się trochę jakby lepki, ale bardzo szybko wchłania się w skórę [ wiadomo, ważne jest też to, żeby skóra była czysta, w dokładnie oczyszczoną skórę krem wchłania się szybciej ] i nie zostawia po sobie żadnej warstewki. Ja wklepuję go przez około minutę, przy okazji robiąc sobie delikatny masaż twarzy - win win :)
Krem nawilża delikatnie skórę, można wyczuć lekkie napięcie, ale nie ściąga skóry. Dla mnie nie jest wystarczającym nawilżaczem, dlatego sięgam potem po zwykły krem, ale wiem, że u niektórych sprawdza się jako samodzielny krem.

Po dwóch miesiącach stosowania zauważyłam, że skóra jest trochę jaśniejsza, ma jakby wyrównany koloryt, a ranki i zaczerwienienia po pryszczach [ nieszczęsny Redermic R wciąż powoduje u mnie powstawanie nowych, chyba już z niego zrezygnuję... ] goją się szybciej. Krem wodny jest też całkiem przyzwoitym nawilżaczem, bo nawet w mroźne dni, kiedy używałam go w duecie z kremem sorbetem Caudalie, całkowicie mi ten duet wystarczał.

Nie zauważyłam zapychania porów [ a moja mieszana cera jest na to podatna ], krem wodny nie warzył się na skórze, aplikowany w odpowiedniej [ czyli niewielkiej, jak pisałam wyżej - jedna pipetka w zupełności wystarcza ] ilości nie zostawiał lepkiej warstwy.


SkładWater, Butylene Glycol, Glycerin, Polyglutamic Acid, PEG-60 Hydrogenated Castor Oil, Ascorbyl Tetraisopalmitate, Methylparaben, Triethanolamine, Carbomer, Camellia Sinensis (Green Tea) Extract, Acrylates/C10-30 Alkyl Acrylate Crosspolymer, Chlorphenesin, Fragrance, Disodium EDTA

Wiem, że krem ma wielu zwolenników, ale też przeciwników. Moim zdaniem wszystko zależy od potrzeb naszej skóry, więc nie ma co generalizować. Ja jestem z serum bardzo zadowolona i chętnie jeszcze kiedyś po nie sięgnę, teraz mam ochotę na inne wersje, ciekawi mnie ta z witaminą B6 i ta z propolisem.

Cena: ja zapłaciłam za swój egzemplarz w przeliczeniu 35 zł, zamawiałam na ebay'u [ nie pamiętam sprzedawcy, ale zawsze wybieram takich, którzy mają ponad 99,5% pozytywnych opinii, jeszcze nigdy nie miałam problemów z przesyłką ] i według mnie to jest najlepsza opcja. Niestety, polskie sklepy oferujące ten sam produkt, zawyżają okropnie ceny [ przykładowo mój krem wodny za 62 zł tutaj, za 65 zł tutaj i za 86 zł tutaj ]. 


Miałyście do czynienia z tą lub inną wersją kremu wodnego It's Skin?
Jakie są Wasze wrażenia?

P.S. Zapraszam na fejsbuka, dziś chwaliłam się tam "małymi" spontanicznymi zakupami w mojej ulubionej aptece [ taaak, dobrze myślicie! ;) ]

Winna czerwień na paznokciach: Rimmel, Salon Pro - 391 Celebrity Bash

Hej, hej! :)

O ile czerwieni na ustach nie preferuję, bo zwyczajnie beznadziejnie w niej wyglądam [ o wiele lepiej mi w różach i fuksjach ], to na paznokciach ją bardzo lubię. Lakierów, które różnorakimi są wariacjami na temat czerwieni mam kilka [ okej, kilkanaście - pobieżne przeliczenie ujawniło 13 buteleczek ;) ] i często po nie sięgam. 

Kilka tygodni temu moje czerwone zbiory zasilił kolejny egzemplarz - lakier Rimmel z serii Salon Pro [ swoją drogą ja wolałam poprzednie buteleczki i wygląd tej serii, a Wy?  ] w odcieniu 391 Celebrity Bash. Czas więc go zaprezentować szerszej publiczności, bo całkiem ładny on :)



Na zdjęciach widzicie 3 dniowy lakier, utrwalony Seche Vite, standardowo :) Celebrity Bash to kolor ciemnego, czerwonego wina albo czereśni - tych, które są już tak dojrzałe, że prawie czarne :) Takiej czerwieni jeszcze u siebie nie miałam. Lakier kryje po dwóch konkretnych warstwach, nie zostawia prześwitów, maluje się nim równomiernie. 

Pędzelek jest szeroki, ja takie bardzo lubię. Nie do końca jestem przekonana do tej dużej nakrętki, chyba wolę jednak te smuklejsze, mam wrażenie, że wygodniej się je trzyma, jednak nie miałam większych problemów przy malowaniu.



Lakier, w zależności od światła, raz jest dość żywym kolorem, a raz takim ciemnym prawiebordem [ niech żyje koślawe słowotwórstwo! ;) ]. W każdym wydaniu jednak bardzo mi się podoba. Co do trwałości, to u mnie dzielnie trzymał się 5 dni, potem zmyłam, bo miałam ochotę na zmianę. Końcówki były starte w minimalnym stopniu, podobnie, jak na zdjęciach.


A Wy? Co sądzicie o Celebrity Bash? :)

P.S. Dziękuję za Wasze wsparcie i miłe słowa pod wczorajszym postem o podróbce Clarisonic Mia oraz na Facebook'u! Dziś napisałam maila bezpośrednio do sprzedawcy szczoteczki, bo oczywiście Citeam umywa ręce... Mam madzieję, że sprawa się szybko rozwiąże :)


O tym, jak dałam się nabrać i wcale nie spełniłam jednego z kosmetycznych marzeń... CLARISONIC MIA ! ...

Witajcie...

Wczoraj, ponad tydzień po zakupie szczoteczki Clarisonic Mia, opublikowałam poniższy post. Dzięki komentarzowej rozmowie z Joanną zdecydowałam się zarejestrować moją szczoteczkę na stronie producenta. Niestety pojawiła się informacja "Lot code is invalid"... Również dzięki Joannie trafiłam na Wizażowy wątek [ KLIK ], w którym wypowiada się więcej oszukanych osób. Zdecydowałam się na skontaktowanie z Citeam, przed chwilą wysłałam do nich maila. Będę czekać na rozwój wydarzeń i informować Was o tym.

Jest mi przykro i bardzo smutno, że się nacięłam, niemniej bardzo dziękuję tym czujnym osobom, które pomogły mi to odkryć :) Mam nadzieję, że sprawa szybko się rozwiąże, a ja dostanę pieniądze z powrotem na konto.

Teraz będę musiała reaktywować słoiczek i chyba doskładać do końca barbarzyńskie sześć stów ;) Czasem jednak nie warto oszczędzać :/

Zdecydowałam się napisać nowego posta w tym temacie, żeby wyświetlając się w aktualnościach, dotarł do większej ilości osób. Właściwy, wczorajszy post znajduje się TUTAJ.

Napisałam także o sytuacji na Facebook'u - jeśli chcecie, możecie udostępnić tę informację dalej, może komuś pomoże...



Zapraszam do komentarzy, byle tylko nie komentować mojej głupoty. Uwierzcie, to już skomentowałam sobie sama. Wiele razy ;)