Equilibra, modelujący peeling do ciała

Hej Hej! :)

Mam świetny peeling, koniecznie muszę go Wam pokazać! 
Od jakiegoś już czasu zaprzestałam kupna takich drogeryjnych, napakowanych plastikiem peelingów [ drogie toto, chemiczne, zazwyczaj jedzie na parafinie, czyli ogólnie → bleee ] na rzecz samorobionych, naturalnych – bazujących zazwyczaj na cukrze, oleju kokosowym i opcjonalnych dodatkach [ masło shea, olejek mandarynkowy, suszona lawenda, itp. ]. Taki system świetnie się u mnie sprawdzał, no ale nie byłabym sobą, gdybym nie zachciała urozmaicić sobie życia jakimś sklepowym peelingiem ;) I w sumie dobrze się stało! Bo w ramach fanaberii urodzinowych, zażyczyłam sobie od Rodziców m.in. peeling do ciała Equilibra. Marka ta zainteresowała mnie po niesamowicie udanym spotkaniu [ w zasadzie cały czas się widzimy, bo gości u mnie w łazience nieprzerwanie! ] z aloesowym szamponem, który okazał się najlepszym, jakiego dotąd używałam :)


Dla zainteresowanych inne produkty Equilibra w mojej opinii:

Krótko i na temat #2 - Żel pod prysznic Isana Med + aloesowy balsam do ciała Equilibra



Peeling do ciała mieści się w naprawdę dużym plastikowym słoiku z odkręcanym wieczkiem – ma aż 600 gr! Czyli dostajemy ponad pół kilo porządnego, solnego scrubu za cenę ok 30 zł. Warto polować na promocje – mój urodzinowy egzemplarz kosztował 22 zł z groszami. Chociaż trzepa przyznać, że nawet podstawowa cena jest bardzo przystępna, jak za taką jakość i ilość kosmetyku, prawda? 
Wracając do opakowania – jest dość solidne i mimo wielkości – całkiem poręczne. Sama zawartość zabezpieczona jest przed macantami folią [ Jak w Nutelli, tylko przezroczystą ;) ], co bardzo pozytywnie mnie zaskoczyło – w większości drogeryjnych peelingów nie ma takiej opcji [ swoją drogą to nie powinno być opcją, tylko standardem... ]. Dodatkowo w zestawie dostajemy szpatułkę, która ułatwi nam pomieszanie całości i wydobywanie ze słoiczka. Dla mnie to plus, bo doprawdy nie cierpię, kiedy coś mi włazi pod paznokcie ;) Czyli opakowanie i zabezpieczenia bardzo na plus – takie rzeczy się powinno chwalić! W środku mamy sól [ i to nie byle jaką, bo aż z Morza Martwego ] zatopioną w oleju. W zasadzie w mieszance olejowej, bo w składzie znajdziemy olej z nasion grejfruta, olej z pestek słonecznika, olej z kiełków kukurydzy, olej z liści rozmarynu oraz sok z aloesu [ niedziwne, każdy produkt Equilibrii zawiera ten składnik ]. Przed użyciem należy dokładnie rozmieszać całość, aby połączyć olejki z solą.

Skład: Sodium Chloride, Vitis Vinifera Seed Oil, Maris Sal, Aloe Barbadensis Leaf Juice, Helianthus Annuus Seed Oil, Zea Mays Germ Oil, Aesculus Hippocastanum Seed Extract, Hedera Helix Leaf Extract, Centella Asiatica Extract, Rosmarinus Officinalis Leaf Oil, Menthol, Ascorbyl palmitate, Lecithin, Tocopherol, Citric Acid.


Działanie, zapytacie. Dla mnie spektakularne! Zdzierak to niesamowity, warto zaznaczyć, bo po sesji peelingującej pod prysznicem nie czuję dłoni od tego tarcia ;) Peeling świetnie się rozprowadza i rozciera. Warto jednak nabierać na rękę małe porcje, żeby nie pryskać solą na prawo i lewo. Znakomicie radzi sobie ze wszystkim, co napotka na swojej drodze – drobne pryszcze, suche skórki itp. zostają szybko unicestwione ;) Masaż jest bardzo przyjemny, bo całość pachnie odrobinę mentolowo i rozmarynowo, więc daje uczucie świeżości. Peeling to naprawdę mocny zawodnik, więc do wrażliwej skóry nie polecam. Ale dla amatorów mocnego zdzierania jest genialny! Ja stosuję go również do stóp. Przez to, że scrub jest na bazie olejowej, przy spłukiwaniu momentalnie czuć głądką skórę, odpowiednio natłuszczoną i wygładzoną :) Po peelingu nigdy nie stosuję balsamu do ciała, bo po prostu skóra tego nie potrzebuje – otulona jest warstwą olejków, co w zupełności wystarcza. Nie jest to taka nachalna warstwa, jak np. w przypadku peelingów z Pat&Rub [ choć ja ją lubiłam ], ale na tyle wyczuwalna i komfortowa, żeby zrezygnować z balsamu :)
Niesamowicie polubiłam się z tym peelingiem. Zaopatrzyłam się już w kolejne opakowanie i na pewno będziemy się regularnie spotykac pod prysznicem na niezapomniane chwile...

Miałyście okazję używać? Nie? Koniecznie to nadróbcie :)



P.S. Ten post miałam w zapasie, więc go wrzucam, żebyście o mnie kompletnie nie zapomniały ;) Niestety teraz mam bardzo dużo na głowie, ale tak to jest, jak się wszystko zostawia na ostatnią chwilę ;) Po 5 września będę już częściej i odpowiem na wszystkie komentarze pod tym i poprzednimi postami! A tymczasem wszystkiego najlepszego z okazji naszego dnia! :*

NUXE, Contour des Yeux Prodigieux, krem pod oczy

Cześć Wam! :)

Dziś wpis o kremie pod oczy Nuxe, który towarzyszył mi przez ostatni czas.

Krem kupiłam już jakiś czas temu w miejscowej aptece wraz z pakietem mini produktów za około 46 zł. Od 20 czerwca codziennie aplikowałam go pod oczy wieczorem. Wczoraj, po dwóch miesiącach i prawie tygodniu używania, niespodziewanie się skończył. Czemu niespodziewanie? Bo mi cały czas wydaje się, że w opakowaniu coś jeszcze jest ;)


Opis z Wizażu: Lekki krem pod oczy o konsystencji fluidu nawilża i odnawia skórę, walczy z widocznymi oznakami starzenia się, pomagając jednocześnie chronić przed stresem oksydacyjnym (kwas hialuronowy naturalnego pochodzenia, kwiat nieśmiertelnika niebieskiego, kwiat Blue Agerate, wyciąg z kakao).
Redukuje opuchliznę pod oczami i zmniejsza widoczność cieni (kofeina naturalnego pochodzenia).
Zawiera 91% składników pochodzenia naturalnego. Nie zawiera parabenów.

Opakowanie typu airless, bardzo poręczne, higieniczne i co tu dużo mówić – wygodne. Minimalistyczne, bez zbędnych napisów i krzykliwych etykietek, ale eleganckie. Pompka działała wzorowo, nigdy się nie zacięła i dozowała odpowiednią ilość kremu. Ja na noc preferuję opcję na bogato, więc kremu sobie nie żałowałam. Nakładałam pod oczy oraz na powieki. Krem ma 15 ml i jest ważny przez pół roku od otwarcia.


Aha, dwa słowa o mojej skórze podocznej: generalnie nie jest z nią źle, ale potrzebuje porządnej dawni nawilżenia, bo jestem alergikiem i często podrażnione oczy łzawią, wysuszając tym samym skórę naokoło. Ma tendencje do puchnięcia.

Krem miał delikatną, ale zwartą konsystencję, błyskawicznie się wchłaniał w okolice oczu i momentalnie nawilżał, zostawiając delikatną skórę ukojoną i mięciutką. Jego największym atutem, w moim odczuciu, jest zapach. Wąchałyście suchy olejek Nuxe'a? To już wiecie, jak pachnie krem pod oczy z tej samej linii. Ja wręcz uwielbiam ten zapach! :)
Krem nie podrażniał ani nie ściągał okolicz oczu, znakomicie łagodził podrażnienia i przesuszenia od łzawień w czasie największych okresów pylenia [ wesołe życie alergika... ] i zmniejszał opuchliznę po całym dniu. Nie zauważyłam zmniejszenia zmarszczek wokół oczu [ wesołe życie ślepaka mrużącego oczy przez ponad pół życia... ], ale nie oczekiwałam tego od niego. Ważne, że skórę zostawiał odpowiednio nawilżoną i napiętą.


Skład: Aqua (Water), Coryllus Avellana (Hazel) Seed Oil, Glycerin, Hydroxyethyl Acrylate/Sodium Acryloyldimethyl Taurate Copolymer, Caprylic (Capric Triglyceride), Sodium Stearoyl Lactylate, Arachdyl Alcohol, Rosa Moschata Seed Oil, Behenyl Alcohol, Tocopherol, Butylene Glycol, Phenoxyethanol, Gluconolactone, Parfum/Fragrance, Arachidyl Glucoside, Caffeine, Sodium Benzoate, Polysorbate 60, Sorbitan Isostearate, Tetrasosium Edta, 1,2-Hexanediol, Caprylyl Glycol, Sodium Hydroxide, Sodium Hyaluronate, Theobroma Cacao (Cocoa) Leaf Cell Extract, Calcium Gluconate, Ageratum Conyzoides Leaf Extract, Tropolone, Limonium Narbonense Flower (Leaf) Stem Extract, Benzyl Salicylate, Linalool, Butylphenyl Methylpropional, Limonene, Citronellol, Geraniol, Hydroxycitronellal, Benzyl Alcohol, Isoeugenol.

↑Niedawno wyrobiłam sobie nawyk pisania daty otwarcia na kosmetykach - bardzo pomocne :)

Jestem więcej niż pewna, że gdyby używał kremu kto inny, spokojnie wystarczyłby na dwa razy tyle, co mnie ;) Nie żałuję sobie nigdy mazideł, stosuję tyle, ile według mnie jest mojej skórze potrzebne. Zresztą co tu dużo mówić, lubię zmieniać kosmetyki, raczej nie wytrzymałabym pół roku z jendym kremem ;)
Fakt, że krem pod oczy Nuxe pomógł mi w okresie alergii, kiedy skóra wokół oczu znacznie mi się przesusza, plasuje go w gronie ulubieńców i na pewno do niego powrócę :)
Jeśli macie okazję i ochotę go wypróbować – szczerze polecam, na pewno się nie zawiedziecie :)
Ja teraz w ruch puszczam krem z Decubala, ciekawa jestem, jak się sprawdzi!


Jak jest u Was z pielęgnacją okolic oczu? Macie swoje ulubione kremy? Koniecznie podzielcie się swoimi typami :)

Krótko i na temat #2 - Żel pod prysznic Isana Med + aloesowy balsam do ciała Equilibra


Cześć :)

Dziś druga część zapoczątkowanego ostatnio cyklu. Mam nadzieję, że taka forma przypadła Wam do gustu? Jeśli nie wiecie, o co chodzi, zapraszam do pierwszego wpisu:


Omówię dwa produkty typowo pielęgnacyjne, które w mojej łazience są zawsze. Czasem z innym logo, zapachem i konsystencją, ale żel pod prysznic i balsam do ciała to obowiązkowe i podstawowe pozycje w mojej codziennej pielęgnacji skóry :)

                                                                                                   


Żel pod prysznic IsanaMed nigdy jakoś nie przyciągnął mojej uwagi na rosmannowej półce. W sumie nie dziwię się, po prostu nie wybija się wśród tylu kolorowych i krzykliwych buteleczek innych żeli ;) Gdyby nie kilka pozytywnych opinii w blogosferze, pewnie nigdy nie zwróciłabym na niego uwagi. Znajduje się w białej butelce z bladoniebieskim korkiem, napisy też ma stonowane. Mieści 250 ml żelu, kosztuje 5,79 zł. Żel pod prysznic z olejkiem pomarańczowym IsanaMed pachnie świetnie – wyczuwam pomarańczę i mandarynkę, jest to taki specyficzny zapach, jakby żelek lub lemoniady o smaku pomarańczowym :) Jeśli szukacie zapachu a'la Balea, a nie macie dostępu do tej niemieckiej marki, koniecznie wypróbujcie ten żel :) Ma kolor pomarańczowy, jest przezroczysty, gęstość typowa dla żeli pod prysznic. Pieni się całkiem dobrze, bo ma SLSy w składzie. Za to nie zawiera silikonów i parabenów. Zapach zdecydowanie umila branie prysznica. Żel nie wysusza w ogóle skóry, choć o nawilżeniu wspomnianym na etykiecie możemy zapomnieć ;) No ale nie tego oczekuję od myjadeł. Moim zdaniem to świetna codzienna pozycja – ślicznie pachnie, nie wysusza skóry, czasem nawet można sobie opuścić balsamowanie skóry po. Niska cena i całkiem niezła wydajność te z przemawiają na jego korzyść. Na pewno zagości u mnie jeszcze niejeden raz. Jeśli jeszcze nie miałyście z nim styczności – koniecznie spróbujcie - warto :)

↑ Musiałam dać powąchać, bo się nie chciał odczepić ;p

Skład: Aqua, Sodium Laureth Sulfate, Glycerin, Sodium Chloride, Cocamidopropyl Betaine, Coco-Glucoside, Glyceryl Oleate, Citrus Aurantium Dlcis Oil, Peg-40, Hydrogenated Castor Oil, Parfum, Citric Acid, Sodium Benzoate, Potassium Sorbate, Limonene, Linalool, CI 15510, CI 74005, CI 15985

                                                                                                   


Kolejnym produktem, który dziś Wam przedstawiam, jest aloesowy balsam do ciała Equilibra. Balsam ten kupiłam w zestawie z peelingiem w okazyjnej cenie 24 zł [ gdzie sam peeling w zwykłej sprzedaży kosztuje około 30 zł ]. Zwykła cena balsamu wynosi około 20 zł [ ja jednak polecam przy zakupach tej marki polować na promozje, takie jak np. w e – Ziko, gdzie aktualnie trwa akcja -20% na Equilibrę – warto skorzystać, jeśli np. planujecie kupno słynnego aloesowego szamponu ]. W poręcznej butelce z wygodnym zamykaniem na klapkę [ można postawić na głowie ], otrzymujemy 250 ml balsamu o dość lekkiej konsystencji. Balsam ma jakby żelową formułę, przez co bardzo szybko się wchłania i nie potrzeba jego dużej ilości, żeby rozprowadzić go na całym ciele. Zawiera, jak większość produktów marki, aż 20% stężenie soku z aloesu, co gwarantuje świetne nawilżenie i odżywienie skóry. Pachnie świeżo – aloesem, bardzo przyjemnie i relaksująco. Opakowanie spokojnie starcza na miesiąc codziennego używania. Doskonale łagodzi podrażnienia po goleniu, które czasem mi się zdarzają, świetnie odżywia moje często suche łokcie, a łagodny i przyjemny zapach utrzymuje się dość długo, umilając mi resztę wieczoru :) Warto wspomnieć, że aloesowy balsam nie zawiera wazeliny, parabenów i alkoholu, o parafinie nie wspominając. Myślę, że nawet skóra sucha byłaby z niego bardzo zadowolona. Ja polubiłam się z lekką konsystencją, która nie denerwuje nawet w gorące dni, ładnym zapachem i świetnym nawilżeniem. Myślę, że jeszcze się spotkamy :)


Skład: Aqua, Aloe Barbadensis Leaf Juice, Ethylhexyl Palmitate, Glycerin, Glyceryl Stearate SE, Coco-Caprylate, Cetearyl Alcohol, Parfum, panax Ginseng Root Extract, BHT, Xanthan Gum, Sodium Polyacrylate, Phenoxyethanol, Benzoic Acid, Dehydroacetic Acid.


                                                                                                   


Używałyście któregoś z tych produktów? Macie swoje zdanie na ich temat? A może zachęciłam Was do zakupu? :)

Brokatowo, turkusowo i miętowo !

Cześć! :)

Jestem dziś bardzo zmęczona po wczoraj, odbyłam dwie podróże samochodem, pomiędzy nimi obeszłam na piechotę pół mojego rodzinnego miasta, w którym robiłam badania do magisterki, załatwiłam parę spraw. Niestety mamy nieprzeczyszczoną klimatyzację w samochodzie i wczoraj odkryłam, że to przyczyna moich bólów głowy ostatnimi czasy - zawsze, jak gdzieś jadę / jedziemy, źle się czuję po podróży. Tak więc dziś nic odkrywczego, bo ból głowy nie pozwala na wypracowania, ale mam nadzieję, że ciekawego - paznokcie :D


Od czasu do czasu decyduję się na jakieś brokatowe urozmaicenie manicure'u. Ostatnio właśnie miałam taki kaprys, więc wygrzebałam z pudełka z topperami ten oto, który widzicie - turkusowy glitter. Jeszcze nigdy go nie używałam i nie wiedziałam, z czym zestawić. Padło na miętowy lakier. Myślę, że połączenie całkiem udane, prawda?


Wybrałam Mint Candy Apple od Essie, jako kolor bazowy. Położyłam 3 cienkie warstwy tego lakieru, tylko na palcu serdecznym, pod brokat, dałam jedną. Spokojnie wystarczyłyby dwie warstwy, ja jednak mam taką swoją małą paranoję odnośnie prześwitów - nie toleruję ich i sprawdzam pod lampą, czy ich nie widać - stąd 3 warstwy ;)


Turkusowy brokat z W7, niestety bezimienny [ nie potrafiłam go też zidentyfikować za pomocą internetu ], jest częścią zestawu brokatów, który dostałam na Gwiazdkę. Na serdeczne paznokcie nałożyłam 2 warstwy tego brokatu, które wyetsrczyły do pełnego pokrycia płytki.





Ja mam te lakiery na pazokciach już 5 dzień i wciąż trzymają się idealnie, zauważyłam tylko minimalne starcie brokatowych końcówek. Na razie nie myślę o zmywaniu ;)




Jak się Wam podoba takie połączenie? 

Pakamera - kopalnia rzeczy, o których marzę :)

Cześć! :)

Wpis nietypowy, bo nie o kosmetykach ;)
Portal Pakamera.pl to miejsce zrzeszające artystów handmade i projektantów. Za jego pomcą można kupić przedstawiane rzeczy, skontaktować się z danym artystą, zamówić niedostępny już projekt. Dla mnie od kilku lat jest świetną galerią i żródłem pomysłów, niebanalnych rozwiązań i ciekawego przekazu. Kilka razy zamawiałam tam przypinki [ np. z wieżą Eiffel'a, Twiggy ], kolczyki i wisiorek z ludzikiem Lego ;) Teraz marzą mi się naklejki śienne [ np. z zebrami - zobaczycie je niżej ] i inne elementy do upiększenia mieszkania - lustra, dywaniki, wieszaki :) Warto też zwrócić na świetną, nietuzinkową biżuterię, której nie znajdziecie raczej w galeriach handlowych ;)

Każdy obrazek, przedstawiony w tym poście, jednocześnie jest hiperłączem - po kliknięciu przeniesie Was na stronę produktu.

Zachęcam do poszperania w Pakamerze!

breloki - damskie-z serii Bunt Kobiet ;)

torby na zakupy - damskie-Nie wiem - torba

bluzy-Ale mi się nie chce Oversize Z

lusterka-serwetka ażurowa 2

akcesoria łazienkowe - inne-Puzzle

na ścianę-love U every day more

kubki i czajniki-.jest fajnie granat. (100 ml)

lusterka-Lusterko stojące Królik

na ścianę-zebra duża  i mała naklejka na ścianę

kubki i czajniki-Let's move mountains

wieszaki-Wieszak HANGIT ''God bless this mess''

lusterka-Lustro wiszące Jeleń

wnętrze - różne-filcowy dywan, szara plama

kosmetyczki-kosmetyczka - niebieskie motyle

kubki i czajniki-.uśmiech granat.

na ścianę-chyba śnisz - napis 3D, morski, 60x17cm

poduszki, poszewki, narzuty-Poduszka dziergana cytrynowa 45x45

broszki-FeltDog 7

bransoletki - minerały-Green jade & brown pearl set with pendants.

bransoletki - inne-Star Girl i Bocian - bransoletka zegarek

To tylko kilka przedmiotów, które chętnie widziałabym u siebie / na sobie. Mogłabym buszować po portalu całymi dniami, wynajdując coraz to nowe obiekty westchnień ;) 


Wpadło Wam coś w oko?
A może Wy znalazłyście już coś ciekawego? Pokażcie :)


                                                                                                                           


P.S. Bardzo dziękuję za każdy Wasz komentarz. Proszę jednak o zapoznanie się z zasadami ich umieszczania - pod okienkiem komentarza napisałam już dawno, czego u siebie na blogu nie lubię i nie toleruję. Komentarze, które zawierają adres bloga, zaproszenia na rozdania, pytania o obserwowanie itd, zostają przeze mnie usuwane. Zawsze.

Yves Rocher, suchy olejek do ciała Monoi de Tahiti

Witajcie :)

Dzisiaj będzie o suchym olejku od Yves Rocher. W ramach oswajania się z firmą poczyniłam pod koniec czerwca zakupy w ich salonie, z którego wyniosłam między innymi tytułowy olejek, sztuk dwie. Skorzystałam z obowiązującej wtedy promocji 2 w cenie 1 i za 39 zł otrzymałam dwie buteleczki suchego olejku Monoi de Tahiti.


Olejek znajduje się w plastikowej butelce z atomizerem, o pojemności 125 ml. Buteleczka jest z pomarańczowego przezroczystego plastiku, ma bardzo ładne, wakacyjne etykietki, z tyłu dodatkowa naklejka z polskimi informacjami. Jak pisałam wyżej, jedna buteleczka kosztuje 39 zł w normalnej ofercie, ale warto polować na promocje. Podejrzewam, że za niedługo będą wyprzedawać ten olejek, bo to chyba wersja limitowana na lato.

Zapach jest boski - do tego stopnia, że nie wahałam się capnąć od razu dwóch sztuk olejku ;) Przywodzi na myśl wakacje w ciepłych krajach, słoneczne beztroskie dni, jest ciepły a zarazem kwiatowy. Jeśli macie okazję, koniecznie powąchajcie go sobie w salonie YR! Ja nie od dziś lubię zapach monoi - swego czasu Sephora miała linię kąpielową o tym właśnie zapachu. Teraz czaję się na olejek monoi z BU.


Olejek stosuję od czasu do czasu zamiast balsamu po wieczornym prysznicu oraz na włosy. Po prysznicu wcieram olejek w ciało i odczekuję kilka minut przed założeniem piżamy, żeby się trochę wchłonął. Nie należy go nakładać za dużo, bo jednak pozostawia tłustą powłoczkę. Po wchłonięciu skóra jest mięciutka i delikatnie nawilżona [ moja skóra na ciele nie jest problemowa, nie potrzebuje mega nawilżenia ], a co najwazniejsze, ślicznie pachnie jeszcze następnego ranka :) Ostatnio zaczęłam nakładać go również na włosy, mam za sobą już 3 takie zabiegi i jestem także zadowolona - po zmyciu oleju włosy są sypkie i takie mięsiste, ale bez jakichś spektakularnych efektów. Najbardziej jednak podoba mi się to, że do następnego mycia [ 24h ] włosy autentycznie pachną prawie tak intensywnie, jak olejek :) Czuję ten zapach w ciągu dnia i od razu mam lepszy humor.


Moim zdaniem, jako taki lekki, letni nawilżacz, olejek powinien się sprawdzić. Nie ma co oczekiwać od niego cudów, bo tego nie zapewni, ale jest przyjemnym dodatkiem w pielęgnacji ciała, gównie ze wględu na zapach :)

Niestety ma i minusy. Dotyczą one nie samego olejku, ale opakowania... Bardzo się ono tłuści podczas używania i etykiety się nieestetycznie odkejają [ widać na zdjęciu poniżej ], nie podoba mi się to. Dodatkowo atomizer niestety nie jest najlepszym pomysłem, bo olejek psika na nas bardziej zwartym strumieniem niż mgiełką, przez co nie jest super wydajny...


Ja mimo wszystko bardzo się polubiłam z tym olejkiem, podejrzewam, że to wszystko przez zapach ;) Jest to obok różanego, jeden z moich najulubieńszych zapachów w kosmetykach!


Miałyście ten suchy olejek? Jak wrażenia?

NOTD : Astor + Dior w wakacyjnej odsłonie :)

Hej :)
Jak Wam minął długi weekend?

Dziś post lakierowy, bo jakoś nie mogłam zmobilizować się do pisania recenzji ;) Te kilka dni spędziliśmy w domu, leniąc się ;) Troszeczkę ruszyłam magisterkę, nadrobiłam serialowe zaległości i posprzątaliśmy dom, przeplatając to wszystko psimi spacerami :)

Mam nadzieję, że spodoba się Wam takie typowo wakacyjne paznokciowe połączenie kolorystyczne, mnie od razu rozwesela.


Udział biorą: Astor z serii Mikado o numerku 070, Dior Acapulco oraz Sally Hansen Insta Dri. 
Każdego koloru  położyłam 2 warstwy, z tym, że Diorowy żółtek solo potrzebuje do 3 warstw, żeby dobrze złapał. W tym przypadku położony jest na nudziakową bazę [ po prostu jestem leniem i nie chciało mi się zmywać porzedniego lakieru ;) ]. Efekt utrwaliłam wysuszaczem z Sally Hansen, który jak na razie świetnie się u mnie sprawdza :)


Dior Acapulco pochodzi z letniej kolekcji 2012 i jest naprawdę żarówiastym kolorem :) Lakier ma 10 ml, szeroki pędzelek i fajny patent ze ściąganą zakrętką [ pokazywałam tutaj ]. Nakłądany umiejętnie, nie smuży.


Astor 070 to smerfny niebieski - niesamowicie lubię ten kolor :) Buteleczka ma 6 ml i wąski, ale przyjemny w obsłudze pędzelek. Nie smuży, nakłada się równomiernie. 





Jak się Wam podoba takie połączenie kolorów? Mi bardzo! I tylko brakuje mi do tego wakacji w jakimś ciepłym kraju i drinka z palemką :D


Jak spędziliście długi weekend? Piszcie :)