Bomb Cosmetics, Honey Hair Mask

Cześć ! :)

Na punkcie włosów mam małego bzika. Okej, nie jest mały, macie rację ;) Uwielbiam kupować rzeczy przeznaczone do ich pielęgnacji, z namaszczeniem trzymam przez długi czas różne kompresy z dziwnych składników na głowie, olejowanie to już stała część repertuaru, nawet Narzeczonemu przestało już przeszkadzać, że co i rusz moje włosy pachną inną przyprawą albo skapuje z nich dziwna substancja ;) Kiedy więc już jakiś czas temu Pączek w pudrze napisała o masce do włosów od Bomb Cosmetics, musiałam ją mieć, same rozumiecie! Kupiłam ją już dość dawno, pokazywałam Wam w sierpniowych zakupach.


Najpierw opakowanie - śliczne, prawda? Pastelowe zielone tło z białymi kropkami i różyczkami - sama słodycz :) Plastikowy słoik z zamykaniem typowym dla większych opakowań białego sera czy jogurtu, co nie jest najwygodniejsze na świecie, ale ma swój urok. Pojemność to 200 ml, czyli raczej standardowo, choć ja, przyzwyczajona do litrowych Kallosów, wolałabym więcej. Tym bardziej, że działanie jest naprawdę dobre :)

Maska nazywa się miodową i na tym udział miodu się kończy, bo w składzie go nie ma. Dlaczego tak jest? Nie wiem, może jest w tym jakaś taktyka marketingowa? Tak czy siak, w masce znajduje się olej z Brassiki, olej z Kukui i olejek eteryczny Ylang Ylang - egzotycznie, nieprawdaż? Ma za zadanie odżywiać, wygładzać i ułatwiać rozczesywanie włosów. Tyle deklaruje producent i podoba mi się, że w końcu nie obiecują mi cudów na kiju. 



Na moich niskoporowatych włosach maska spisuje się bardzo dobrze - po zastosowaniu są miękkie, dobrze dociążone i ładnie się układają. Nie zauważyłam, żeby powodowała szybsze przetłuszczanie się włosów. Mocno odżywia słabsze końce włosów i dzięki niej są bardziej sprężyste. Użyłam jej do odżywienia włosów po farbowaniu henną i naprawdę dobrze poradziła sobie z tym pohennowym przesuszem, byłam pod wrażeniem. 
Maska ma bogatą konsystencję, coś jakby treściwy budyń i naprawdę nie potrzeba jej wiele, aby pokryć włosy na całej długości. Jest trochę oporna w nakładaniu, ale znalazłam na nią sposób - nabieram porcję, rozcieram ją między rękami i dopiero wtedy nakładam. Acha, producent na opakowaniu umieścił informację, że wystarczy 2 minuty z maską na włosach - całkiem możliwe, ale ja zauważyłam, że im dłużej ją trzymam, tym lepsze efekty zauważam. Zresztą zawsze nawet zwykłą odżywkę trzymam minimum 10 minut [ dziś było to nawet 20 ], taki mam już nawyk :)



Miodowa maska od Bomb Cosmetics ma bardzo mocny zapach, który po spłukaniu utrzymuje się jeszcze na włosach do kilku godzin. Jest to świeży aromat z nutą czegoś cięższego, kojarzy mi si trochę z zapachem jakiegoś płynu do płukania tkanin, ale nie potrafię go dokładnie określić. Jak dla mnie jest przyjemny. 

Koszt takiej maski to 39 zł, ja z tego, co pamiętam, skorzystałam z jakiejś zniżki i zapłaciłam za nią około 34 złotych. Tak czy siak, nie jest to mała kwota, ale wydaje mi się, że maska warta jest tej ceny i pewnie od czasu do czasu będę do niej powracać :)

Znacie miodową maskę do włosów od Bomb Cosmetics?
Jak Wasze o niej zdanie?
A może coś innego z oferty firmy warto jeszcze wypróbować?

Czym malowałam paznokcie przez ostatnie 3 miesiące?

Witajcie!

Pomyślałam sobie, że taki luźny, głównie zdjęciowy post będzie ciekawy, biorąc pod uwagę, że ostatnimi czasy niewiele lakierowych prezentacji jest na moim blogu. Paznokcie maluję non stop, żeby nie było, nie wyobrażam sobie nie mieć pomalowanych. Kolor jest na dłoniach cały czas, zawsze inny, odkąd maluję paznokcie może kilka razy tylko zdarzyło się, żebym pociągnęła je jakimś lakierem dwa razy pod rząd ;)
O, to jest pomysł na eksperyment - jak długo wytrzymam, malując non stop tym samym lakierem? ^^

Jeśli podglądacie mnie na Instagramie, dzisiejszy post nie będzie dla Was niczym nowym, bo wszystkie zdjęcia zostały już tam opublikowane, ale może i tak się Wam spodoba? 
Zapraszam na prezentację prawie wszystkich [ niektóre po prostu nie dostąpiły zaszczytu sfotografowania ] lakierów, które nosiłam w ciągu ostatnich +/- 3 miesięcy :)
Większość zdjęć jest bez żadnych filtrów, zastosowałam je chyba tylko przy dwóch.















Który kolor spodobał się Wam najbardziej? 

ALFABET | czyli co mają okulary i gotówka do rozmarynu

Witajcie!:)

W blogowe zabawy typu TAG bawię się rzadko, baaardzo rzadko. Czasem jednak coś zainteresuje mnie na tyle, żeby podjąć wyzwanie i trochę się uzewnętrznić :) Tak też było tym razem, kiedy zobaczyłam wpis u Doroty z Włosowelove. Nad stworzeniem swojego alfabetu siedziałam długo, przysporzył mi trochę kłopotów twórczych ;) Kilka razy miałam tak, że jak wymyśliłam coś fajnego do danej litery i siadałam do komputera, żeby to dopisać, okazywało się, że dzień wcześniej już tę literę uzupełniłam ;) Tak było m.in z C, gdzie widzicie czytanie, a ja chciałam wpisać Caudalie [ to byłoby jednak zbyt oczywiste, sasasa ], a kilka dni później cebulę  ;) Bo bardzo ją w kuchni kocham i mam sposób na cebulowy płacz i chciałam się nim z Wami podzielić [ a co mi tam, podzielę się i tak! Otóż po obraniu cebuli z wierzchniej warstwy wkładam ją na kilka minut do zamrażarki. I tyle, potem po wyciągnięciu nie wyciska łez przy krojeniu ^^ ] Okej, nie przedłużając, zapraszam do czytania alfabetu [ a nie, jeszcze jedno, wiecie, że w mojej już byłej pracy miałyśmy praktykantkę, która nie znała alfabetu i zacinała się przy m? Niedawno skończyła 18 lat... ]. Uprzedzając komentarze - nie ma X, bo nie kojarzy mi się z niczym oprócz xboxa, a o tym wolę zapomnieć, bo to małe urządzenie kradło mi Narzeczonego na długie tygodnie ;)



A jak aloes. Kilka miesięcy temu kupiłam sobie żywy aloes w Ikea i co prawda już dogorywa, ale dalej jest żywy! :D To chyba najdłuższa kariera jekiejkolwiek rośliny w moim domu, serio ;) Oprócz tego aloes uwielbiam w kosmetykach, świetnie się sprawdza w szamponach, kremach i maseczkach.

B jak Blackberry. Jestem wierna marce, odkąd prawie 4 lata temu Narzeczony podarował mi pierwszy taki telefon. Uwielbiam! Przez długi czas byłam uzależniona od klawiatury qwerty, obecnie mam model dotykowy. Świetne urządzenia, nie psują się, rzadko zacinają, aparat jest świetnej jakości, można wysyłać i odbierać maile, ma darmowy komunikator dla wszystkich użytkowników BB.

C jak czytanie. Książki pochłaniam i uwielbiam. Marzę o zbudowaniu domowej biblioteczki na całą ścianę, wierzę, że kiedyś taką będę mieć. W ubiegłym roku przeczytałam ponad 60 pozycji i może nie była to literatura górnych lotów, ale wcale mi nie wstyd :D Uwielbiam też kupować książki, to chyba jedna z tych czynności, które mi się nigdy nie znudzą ;) Anegdotka: byłam kilka dni temu w Krakowie, miałam jedną książkę, do czytania w busie. Spotkałam się z Bratem i zaszliśmy do księgarni. Do domu wróciłam już z 4 książkami w torebce ^^

D jak decyzje. Sporo ich podejmuję ostatnio, a najważniejszą jest ta o zmianie pracy. Mam nadzieję, że wyjdzie mi to na dobre, trzymajcie kciuki :)

E jak edukacja. Ja swoją na razie skończyłam, z tytułem magistra. Z ciekawostek mogę Wam powiedzieć, że przez pół roku studiowałam równolegle drugi kierunek - rosjoznawstwo :) Teraz tę tradycję drugiego fakultetu kontunuuje mój Brat, ale jemu idzie lepiej, bo wytrzymał już na rosjo ponad rok - brawa!

F jak francuski. To tak apropos poprzedniego punktu :) Francuskiego uczyłam się wiele lat w szkole, na studiach starałam się to kontynouwać, wyjechałam na kilka miesięcy do Francji, ale potem kontakt z językiem urwał się. Mam nadzieję, że przezwyciężę lenistwo, uzbieram fundusze i albo pojadę na wycieczkę w ramach przypominania tego pięknego języka, albo zapiszę się na konwersacje :)

G jak gotówka. Nigdy jej przy sobie nie mam, a jeśli już, to w śladowych ilościach ;) Zawsze i wszędzie płacę kartą i dziwię się, że w busach nie można tak uiszczać opłaty za przejazd ;)

H jak Hobbit. Niedawno zobaczyłam drugą i trzecią [ w kinie ] część trylogii. Spodobały mi się wszystkie, to bardzo dobra rozrywka i choć do wielu momentów można się przyczepić, to jednak powrót do Śródziemia był baaaardzo miły :)

I jak Instagram. Uzależniłam się, przyznaję bez bicia :) Bardzo lubię przeglądać Wasze zdjęcia i dodawać swoje. Obsługa jest mega prosta, podoba mi się, że powiadomienia o odpowiedzi są zawsze i że łatwo można się komunikować. 

J jak jakość. Od pewnego czasu stawiam na jakość. Doszłam do wniosku, że wolę mieć jedną rzecz na dłużej, niż kilkanaście, które po jakimś czasie będą niezdatne do użytku. Kieruję się tą zasadą, a przynajmniej staram, nie tylko przy zakupie kosmetyków :) 

K jak Kebab, rzecz jasna! Moje piesło, najmojsze i najukochańsze. Zawsze chciałam, nigdy nie mogłam, Narzeczony tak samo, więc jak już razem zamieszkaliśmy, spontanicznie postanowiliśmy sobie zwierzło przygarnąć. Najlepsza decyzja ever, choć czasem zrzuca mnie z łóżka, ta decyzja ;)

L jak Lwów. Byłam dwa razy i tęsknię. To miasto ma niepowtarzalny klimat, kto był, ten wie :)

M jak magdanawakacjach. Blog ma już prawie dwa lata i wciąż bardzo mnie cieszy. Na dzień dzisiejszy nie wyobrażam sobie rezygnacji z blogowania, możecie spać spokojnie!

N jak Narzeczony. Znamy się ponad trzech lat i jest bosko. Idealnie się dobraliśmy ze wszystkimi naszymi dziwactwami, czarnym humorem i nie ukrywajmy tego - chamstwem ^^

O jak okulary. Od prawie trzech lat znowu je noszę, wcześniej była faza soczewek. Bardzo polubiłam mocne, graficzne oprawki, w takich mi dobrze i na chwilę obecną nie wyobrażam sobie zrezygnowania z okularów. Tym bardziej, żem ślepa jak kret, mam -6 ;)

P jak przyjaźń. Ciężko z nią u mnie, nie mam wielu przyjaciół, zołza ze mnie. Ale jak już są, to wspaniali ♥

R jak rozmaryn. Absolutnie ukochana przyprawa od ponad roku. Dodaję ją do wszystkiego [ serio! Ostatnio zrobiłam nawet jajecznicę z rozmarynem ^^ ], zawsze mam w zapasie kilka saszetek. Dziś nawet kupiłam świeżutki rozmaryn w doniczce :)

S jak sprzątanie. Baaaardzo tego nie lubię, zresztą pisałam o tym w pierwszym poście tegorocznym ;) Ale, tu Was zaskoczę - bardzo lubię prasować ^^ Często włączam sobie film / serial i śmigam z żelazkiem :)

T jak Tarnów. Stamtąd pochodzę, mam wieeele wspomnień i lubię wracać do Rodziców :)

U jak uśmiercanie. Roślin, żeby było jasne ;) Jeszcze żadna ze mną nie wytrzymała, nawet rzekomo odporny aloes najlepsze dni ma już za sobą, choć nieudolnie próbuję go reanimować  [ w sensie odrywam zepsute listki ^^ ] ;)

W jak Władca Pierścieni! To była moja obsesja swego czasu! Prosiłam nawet Tatę, żeby załatwiał mi plakaty z kina! Byłam zakochana w Aragornie, ale uwielbiałam całą trylogię i przeczytałam ją wiele razy, a wiele fragmentów znałam na pamięć. Mniej więcej raz na rok odświeżam sobie wszystkie trzy filmy, taki sentyment do nich mam :)

Y jak You Tube. Bardzo lubię odstresowywać się przy filmikach ulubionych dziewczyn i często wieczorem siadam z kubkiem herbaty i oglądam ich ulubieńców, rekomendacje i zakupy. W ulubionych mam Essie Button, Tati, Nikkie Tutorials, Lily Pebbles, icovethee, A Model Recommends, Meghan Rienks i polskie dziewczyny - Nissiax, Niesię, raaadzkę, MsMelvis, maxineczkę i callmeblondie. Kibicuję też kanałowi Cat :)

Z jak Zara. Lubię ten sklep, ale nie za ubrania, te z reguły są dla mnie za drogie albo nie odpowiadają mi stylem. Za to bardzo lubię Zarę pod względem szeroko pojętych akcesoriów - mają naprawdę świetne i wytrzymałe torebki za wcale nie miliony złotych [ moje dwie ulubione kosztowały kolejno 210 i 169 zł ], podobnie jest z butami. Mam kilka par, w tym dwie skórzane i niczego im nie mogę zarzucić, warto też na buty polować podczas wyprzedaży, bo zniżki na nie są naprawdę wysokie, ostatnio z Mamą Narzeczonego upolowałam śliczne koturny, które kosztowały 69 zł :) No i szale oraz wody toaletowe - również lubię i polecam :)


Ufff, dobrnęłam do końca, jestem z siebie dumna :)
Mam nadzieję, że spodobał się Wam taki luźniejszy post.
Sama chętnie przeczytam Wasze wersje alfabetu, albo choć kilka z niego liter, w komentarzach - zostawcie po sobie ślad! :)

Wielkie zużycia końcoworoczne | część II | pielęgnacja twarzy + próbki

Witam Was w drugiej części grudniowych zużyć! :)

Gratuluję Wam wytrwałości, jeśli przeczytałyście pierwszą część, a jeśli nie, to polecam nadrobić :)
Dzisiaj pokażę Wam to, co skończyło się z kategorii pielęgnacji twarzy i trochę próbek. 



Skin Food, Black Sugar Cleansing Oil - bardzo dobry i mega wydajny azjatycki olejek do demakijażu. Świetnie radził sobie z każdym makijażem, przyjemnie pachniał cytryną [ ale nie taką chemiczną z płynu do mycia naczyń ;) ]

Uriage, woda termalna - dostałam ją swego czasu od Eska, Floreska i chętnie przystąpiłam do testów. No nie jest to Caudalie, do której już wróciłam, ale nie jest też zła. Dobrze, że nie trzeba jej osuszać. Zauważyłam, że trochę matuje cerę, podoba mi się to, jednak wolę wodę winogronową, bo lepiej koi skórę i delikatnie ją nawilża.

B.Pure, płyn micelarny, który dostałam od Irenki. Byłam go bardzo ciekawa, bo to marka dla mnie nieznana, z tego, co kojarzę, to własna linia sieci drogerii Boots, poprawcie mnie, jeśli się mylę. Płyn niestety mnie nie zachwycił, podrażniał oczy, a u mnie micele służą głównie do oczu... No i nie był zbyt wydajny.

Woda różana od Kasi, którą przysłała mi ze swoich wojaży indyjskich [ była i etykieta, ale niestety ją zdarłam przy otwieraniu ;) ]. Zużyłam do maseczek, ale nie do końca odpowiadał mi dość chemiczny zapach.


Himalaya Herbals, Sparkly White, pasta do zębów - ulubiona i ukochana, zawsze do niej wracam :) Obecnie używam pasty Signal z Joyboxa, ale jak się skończy, na pewno pobiegnę po następne opakowanie Himalaya.

L'Oreal, UV Perfect, matujący krem z filtrem. O ile wersja zwykła, niematująca spisywała się u mnie świetnie, tak ta jest porażką na całej linii - krem w ogóle się nie wchłaniał, bielił jak nienormalny i rujnował każdy makijaż. Nie zużyłam do końca...

Synchroline Aknicare, krem do skóry trądzikowej. Kupiłam zamiast Effaclaru Duo, przemawiała za nim większa pojemność, niższa cena i zachwalania konsultantki. Krem dobrze radził sobie z niedoskonałościami, trochę je podsuszał, ale nie wysuszał całej skóry przy tym, polubiłam go. Na początku używania okazało się, że ma w sobie alkohol denaturowany i rozważałam wywalenie go do kosza, bo unikam tego składnika zazwyczaj [ a przy zakupie miałam zaćmienie, bo nie przeczytałam składu ], ale potem okazało się, że jakimś cudem skład jest tak skomponowany, że ten alkohol krzywdy mi nie robi i przez to przebolałam nawet jego mocny procentowy zapach ;) Moim zdaniem to naprawdę godny przeciwnik dla Effaclaru, a w promocji bardzo się opłaca.

olejek z drzewa herbacianego to moje niedawne odkrycie i na dniach będę kupować kolejną buteleczkę. Dodaję 3 krople do porcji żelu do mycia twarzy i jestem baaardzo zadowolona z efektów, dozuję też trochę do prania ręczników i pościeli, podobno świetnie zabija roztocza :)

Sylveco, pomadka z peelingiem do ust - uwielbiam! Mega wygodna aplikacja, duża moc zdzierania i fajne właściwości natłuszczające

krem pod oczy Dermedic Hydrain to jakaś porażka, pisałam o nim już dawno temu, u mnie w ogóle się nie spisał. Chciałam zużyć go do skórek przy paznokciach, ale okazało się, że się wziął i rozwarstwił, taaaka szkoda ;)

Gliceryna i cień Maybelline Permanent Taupe to wyrzutki, przeterminowane i w przypadku cienia, zaschnięte. Płaczu nie będzie.

Maseczka tonizująca do twarzy Bania Agafii była całkiem okej, ale nie na zimę. Ma bardzo odczuwalny efekt chłodzący, co sprawdzało się w lecie :) Większych efektów nie zauważyłam.


A tutaj garść próbek. Zachwycona jestem algowymi maseczkami z Bielendy i kiedyś na pewno kupię sobie duży słój, na razie mam w zanadrzu jeszcze kilka saszetek:) Polubiłam bardzo krem do rąk Eveline z arganem i wanilią i jeśli trafię na niego w sklepie, chętnie przygarnę. Ritualsy jak zwykle zachwycają i chlipię, że nie są dostępne u nas... 


To już koniec moich grudniowych śmieci i od razu Wam powiem w tajemnicy, że styczniowe będą dość skromne ;)

Miłej niedzieli! :)

Wielkie zużycia końcoworoczne | część I | włosy + pielęgnacja ciała

Dzień dobry wszystkim!

To, że czytacie dziś o moich grudniowych zużyciach, to istny cud - tyle razy już prawie wywalałam całe pudło do kosza, że naprawdę nie wiem, jak udało mi się zmobilizować, żeby jednak to uwiecznić na zdjęciach i jeszcze opisać ;) Wiedziałam, że w grudniu pokończyło mi się naprawdę bardzo wiele kosmetyków, ale żeby aż tak? Ma to przynajmniej taki plus, że w 2015 rok weszłam z mniejszym zapasem kosmetyków [ zużyłam w grudniu ponad 30 opakowań, a przybyło mi 12 kosmetyków, więc bilans nie jest zły ]. Od razu uprzedzam, że post zużycia podzieliłam na dwie części, dziś pierwsza, a w niej kosmetyki do włosów i pielęgnacji ciała. W następnym poście pokażę Wam kosmetyki do pielęgnacji twarzy oraz próbki.
No to do dzieła! :)


Planeta Organica, Macadamia Oil Hair Shampoo - szampon był częścią wygranej u Marty [ mogłam sama wybrać sobie dowolne rosyjskie kosmetyki w kwocie 150 zł :) ] i byłam go bardzo ciekawa. Świetnie się pienił i ładnie pachniał, dobrze oczyszczał włosy, ale przez to, że ma działanie nawilżające [ to znaczy ja tak przypuszczam ;) ], powodował u mnie szybsze przetłuszczanie się włosów. Niemniej polubiłam go, bo włosy nim wymyte wyglądały świetnie, ale już raczej nie wrócę. 

Batiste, dark and deep brown - moja ukochana wersja suchego szamponu Batiste. Wracam do niej regularnie i trochę panikuję, kiedy nie mam zapasu [ spokojnie, kilka dni temu uzupełniłam braki ]. Nie rozumiem tylko, dlaczego jest droższa od innych - czy to przez to, że psika na brązowo?

Khadi, henna Dark Brown - w końcu dojrzałam do henny i nie żałuję. Z pomocą Doroty wybrałam kolor i jestem naprawdę zadowolona, chociaż odrosty wciąż są jaśniejsze. Henna odżywiła mi włosy i nadała ich kolorowi trójwymiarowości, lubię to! Mam przygotowany post o hennie, potrzebuję jeszcze kogoś, kto zrobi zdjęcie poglądowe moim włosom, stąd opóźnienie ;)


Dove, Advanced Hair Series, Pure Care Dry Oil, szampon i odżywka - duet, który nie do końca się u mnie sprawdził i już do niego nie wrócę. Obstawiam, że to przez olej kokosowy w składzie. Opisywałam to duo na blogu.

Balea, szampon do włosów Mango + Aloe Vera - jeden z moich ulubionych szamponów ever! Mam już kolejną butelkę w użyciu i na pewno nie ostatnią. Nie dość, że szampon pięknie pachnie, świetnie się pieni, to jeszcze jest bardzo wydajny, nie obciąża włosów i porządnie oczyszcza :)


Loton, Oil Therapy, Macadamia Oil - ulubieniec, mam kolejną butelkę w zanadrzu :) Najczęściej używałam do włosów, kilka razy do ciała. Bardzo dobrze nawilża włosy i moim zdaniem pachnie różą :)

L'Oreal, Mythic Oil - olejek do zabezpieczania końcówek,który służył mi od czerwca, czyli równe pół roku. Świetny! Jego recenzja jest na blogu, więc zachęcam do przeczytania.

Joico, K-PAK, olejek do końcówek - również świetny olejek, którego używałam przez Mythic Oil, ale niestety rozlał mi się w szufladzie :( Ostatnio wygrzebałam buteleczkę i okazało się, że było w niej jeszcze kilka kropli, które wystarczyły na parę aplikacji.



Dove, żel pod prysznic Purely Pampering - bardzo polubiłam ten żel, bo nie wysuszał skóry, miał miłą kremową konsystencję i naprawdę super zapach, taki ciepły i otulający.

Kamill, żel pod prysznic wanilia i marakuja - mocno średni żel, niewydajny i zapach niestety był mdły. Nie polecam i nie wrócę do niego.

Bath and Body Works, żel pod prysznic Paris Amour - nie polubiłam się z tą linią zapachową BBW, jest dla mnie duszący i sztuczny. Żelu próbowałam używać pod prysznicem, ale mnie drażnił, skończył więc jako mydło w płynie w tych piankowych dozownikach z BBW w łazience i kuchni :)



Tołpa, dermo intima, regenerujący płyn do higieny intymnej - mój ulubiony płyn, zużyłam już kilka butelek i na pewno będą kolejne. Kupuję zamiennie z Facelle, ale z tych dwóch wolę Tołpę, bo u mnie lepiej działa i jest bardziej wydajna.

Love2Mix Organic, Tropikalny peeling do ciała mangostan i marakuja - peeling, którego podstawową wadą jest opakowanie - tragiczne! Kto zamyka peeling w tubce z maleńkim otworkiem? Nie dość, że od początku ciężko wydobyć go z opakowania, to jeszcze nie jest jakimś wybitnym zdzierakiem, więc nie podbił mojego serca. Cieszę się, że ląduje w koszu.

Nivea, dry comfort, dezodorant - ulubiony od zawsze :)


Dove, Purely Pampering, balsam do ciała - z tej samej serii, co żel, który pokazywałam wyżej, bardzo miło się go używało. Balsam był całkiem gęsty i wydajny, dobrze się wchłaniał, nie mazał na skórze. Chętnie kiedyś powrócę :)

Caudalie, Divine Oil - fantastyczny produkt mojej ukochanej marki. Suchy olejek, którego można używać wszędzie i wszędzie spisze się wspaniale. Używałam go do twarzy, włosów, na całe ciało i jako perfumy. Świetne właściwości pielęgnacyjne i boski zapach sprawiają, że mam ochotę kąpać się w tym olejku, oczywiście mam już kolejną butelkę :)

Alverde, masło do ciała owoce jagodowe - masło przesłała mi Esy, Floresy, bo jej nie podeszło. U mnie niestety też negatywna opinia - masło ma kwaśny, nieprzyjemny zapach, a na skórze bardzo się maże, zostawia białe smugi i prawie się nie wchłania.

Bania Agafii, fitotermalna maska do ciała - porażka na całej linii, dawno nie miałam tak niemiłej przygody z jakimś kosmetykiem :/ Opisałam swoje wrażenia w poście, więc zainteresowanych tam odsyłam. No i nie polecam!


W dzisiejszej, pierwszej części zużyć grudniowych pokazałam Wam 20 pustych opakowań, w kolejnej będzie reszta, czyli pielęgnacja twarzy i próbki. Napiszcie, czy używałyście któregoś z tych kosmetyków, a może macie na nie ochotę? Jak Wasze zużywanie w grudniu? :)

Ulubieni w grudniu :)

Witajcie :)

Grudzień minął mi szybko, pod znakiem pracy i ogólnego zmęczenia materiału. W ogóle nie poczułam atmosfery Świąt, nawet nie zdążyłam zamontować u nas w domu choinki i żadnych ozdób... Ale koniec z narzekaniem, ma być o tym, co się sprawdziło :D

Kosmetycznie trzymałam się raczej sprawdzonych produktów, niewiele nowości wprowadziłam do użytku, stąd też grono ulubieńców jest dość liche, to tylko 4 produkty. Za to warte uwagi, więc czytajcie!:)


Yves Rocher, mleczko do ciała karmelizowana gruszka - gdyby nie post Smarującej Agaty o świątecznych nowościach z YR, nie zwróciłabym uwagi na tę limitkę. Także dzięki Agatko! :* Poszłam do salonu, powąchałam tester i od razu capnęłam butelkę mleczka do ciała dla siebie. Teraz dumam jeszcze nad wodą perfumowaną z tej serii :) Mleczko przyjemnie się rozprowadza, szybko wchłania, a zapach utrzymuje się na skórze przez jakąś godzinę - lubię to. Karmelizowana gruszka rzeczywiście pachnie gruszką, ma lekko kwaskowatą nutkę, ale ogólnie jest słodka. Co tu dużo mówić - lećcie powąchać do salonu, póki możecie! :) Ja już zaopatrzyłam się w świeczkę z tej serii i prawie całą wypaliłam^^. Mleczko kosztuje bez promocji 19,99 zł. Ma 400 ml i niestety jest bez pompki, podobno można ją dokupić osobno, ale sory, bez pompki też da się żyć ;)

Bourjois, 123 Perfect CC Cream - kupiłam jakieś dwa albo trzy miesiące temu i od tamtej pory często po niego sięgałam, a już w grudniu praktycznie nieprzerwanie. Świetny, blady kolor [ 31 Ivory ], naprawdę mocne krycie i fakt, że nie podkreśla suchych skórek [ a tych mam dużo, bo się kwaszę ] jak szalony, czynią z niego ulubieńca :) Odpowiednio zagruntowany [ w sensie przypudrowany ;) ] utrzymuje się cały dzień, czasem jedynie z nosa się ściera szybciej. Kupiłam za 26 zł w promocji w Super Pharm.

Isana Med, Urea Shampoo - kupiłam z czystej ciekawości i z powodu ceny - kosztował 2,99 zł. Okazało się, że to bardzo przyjemny szampon oczyszczający! Nie ma silikonów, zawiera mocznik, świetnie radzi sobie ze zmywaniem olejów i oczyszczaniem włosów. Lubi splątać kosmyki, ale od czego są dobre odżywki? Dla mnie to świetny i tani szampon, na pewno będę do niego wracać.

Kiehl's, Ultra Facial Moisturazer - emulsja nawilżająca, którą znalazłam w świątecznej paczce od Irenki. Marka Kiehl's od dawna mnie interesowała, z chęcią więc zaczęłam używać tego produktu. Potrzebowałam czegoś, co będzie w stanie poradzić sobie z "wierzchnią" suchością mojej skóry, która pojawia się przy stosowaniu kwasów i okazało się, że ta emulsja świetnie się spisuje. Używam jej na noc po zastosowaniu toniku z kwasem i rano zamiast kremu. Konsystencją przypomina mi Cetaphil, ale wchłania się dużo szybciej. Zużyłam już ponad pół buteleczki [ 30ml ], mam nadzieję, że wystarczy na kolejny miesiąc :)

Wpadło Wam coś w oko?
A może znacie te kosmetyki? :)

Nie lubię ludzi, sprzątania, podsumowań oraz dwa słowa na Nowy Rok - " więcej " i " mniej "

Witajcie! :)

Kto powiedział, że w nowe dwanaście miesięcy muszę wchodzić z uśmiechem na ustach? * 
No właśnie, nikt ;) Dziś nie będzie więc superpozytywnego postu ze standardowymi sloganami " zacznę biegać! ", " zacznę jeść pięć porcji warzyw dziennie! ". Nie będzie też podsumowań, bo tych pisać nie lubię. U innych fajnie jest przejrzeć chociażby kosmetyczny bilans roczny, mnie samej jednak do takiego nie ciągnie. A co do życiowych bilansów, sama robię takie w głowie kilka razy w miesiącu i jakoś nie mam potrzeby dzielenia się tym z całym światem ;)


Jak już jestem przy tym, że nie lubię podsumowań, to wspomnę Wam jeszcze, że nie lubię ludzi. Dziwne? Trochę, wiem ;) Chodzi mi o duże zbiorowiska - w galeriach, w pracy, na imprezach, w internecie. Męczy mnie też przebywanie z ludźmi, których nie do końca toleruję. To chyba starość, z wiekiem robię się coraz bardziej wybredna, też tak macie? ;) Sylwester, którego zorganizowaliśmy u siebie, był pod tym względem ciekawym doświadczeniem [ na szczęście miałam dwie bliskie koleżanki ] i już wiem, że kolejne spędzimy z Narzeczonym tylko we dwójkę, jak dotychczas. Jakiś czas temu zrobiłam też czystkę na liście czytelniczej, wiecie, jak mi teraz dobrze? Nie zalewa mnie milion postów o tym samym od kopiujących się blogerek, a te ulubione nie giną w gąszczu bylejakości. Swoją drogą, jeszcze o imprezie noworocznej - chyba nie doceniam w 100% na jak fantastycznego partnera trafiłam - w porównaniu z 90% znanych mi ludzi jest po prostu aniołem w każdym aspekcie :) No i przy organizowaniu imprezy doszłam do wniosku, że nie znoszę sprzątania! Grrrr.... 

Na 2015 nie mam żadnych drastycznych postanowień i planów. Już jakiś czas temu wybrałam sobie dwa słowa, które, mam nadzieję, wpłyną dobrze na mój styl życia, wybory i decyzje. Te słowa to więcej i mniej.

Chcę mieć więcej wiary w siebie, więcej samozaparcia, więcej energii do dążenia do tego, czego pragnę, więcej czasu dla Narzeczonego i Kebaba, więcej cierpliwości do Rodziny, więcej chęci do poznawania i próbowania nowych rzeczy, więcej spotkań z przyjaciółmi, więcej tolerancji i więcej... pasujących do siebie ciuchów. 
Na pewno mniej będzie mnie w sieci [ ograniczę posty do jednego tygodniowo ], mniej przed komputerem, będę się mniej przejmowała tym, co mówią inni, będę mniej kupowała [ tyczy się to również kosmetyków ], będę mniej impulsywna.

Jak widzicie, nic konkretnego i drastycznie wcielanego w życie od pierwszego stycznia, oj nie ;) Zresztą ja nie z tych osób, które potrzebują rozpiski i planów, nie wychodzi mi to ;)
Żeby nie było - nie potępiam Was, jeśli lubicie podsumowania i listy, wręcz przeciwnie! Życzę Wam, żeby wypełnianie punktów z listy szło jak po maśle! 

No i szczęśliwego Nowego Roku! 

* wyjaśniam - mam okres, stąd ogólne grumpy nastawienie ;)