ULUBIEŃCY | listopad

Witajcie! :)

Lubię pisać posty ulubieńcowe, mogę skondensować informacje o kilku fajowych kosmetykach, Wy się nie przemęczycie czytaniem, a ja szerokimi opisami - win win :) Także oto tu przed Wami, listopadowi ulubieńcy, naprawdę warci poznania. Tak jakoś wyszło, że to zbieranina produktów raczej drogich, ale spokojnie, to nie znana marka ani wysoka cena mnie do nich przekonały!


Joico  K-PAK Revitaluxe - maska / kuracja do włosów była na moim radarze już od dawien dawna, ale wciąż miałam zapasy, albo podczas zakupów o niej zapominałam. Teraz jednak, dzięki firmie Joico mam możliwość przetestowania tego kosmetyku i powiem Wam, że ... to jeden z lepszych włosowych produktów, jakie w życiu miałam, Serio! Maska genialnie odżywia włosy i w jakiś magiczny sposób wyglądają po niej pięknie, niczym po wizycie w salonie. Ogranicza puszenie się włosów, wygładza je i nawilża tak, że w dotyku są aksamitne. Miłość, będzie o niej więcej w osobnym poście już niebawem

Nuxe, Reve de Miel - krem do rąk. Przeczekał wiele miesięcy na swoją kolej, teraz w końcu ujrzał światło dzienne i bardzo się z tego cieszę. Treściwy, nawilżający, pięknie pachnący, a co ważne - nie zostawia tłustej warstwy. Mój przyjaciel w mroźne dni :)

Lush, ULTRABRAND - masło do demakijażu  - cudo, po prostu cudo. Jest ze mną od maja, wtedy użyłam go kilka razy i jakoś odstawiłam w kąt, wydawało mi się za tłuste. Od dwóch miesięcy sięgam po nie codziennie i doceniam. Jest tłuste, owszem, ale przepięknie oczyszcza skórę z każdego [ tak, każdego! ] makijażu, delikatnie nawilża skórę, nie wysusza jej, nie zapycha. świetnie pachnie, wyczuwam miód i coś jeszcze. Po użyciu zawsze myję twarz żelem do mycia, ale i tak czuję potem, że Ultrabrand działa i moja skóra jest szczęśliwa. Bardzo mi pasuje teraz, kiedy używam regularnie kwasów, bo czuję, że pomaga zapobiegać wielkiej wylince. Gdybym miała dostęp, kupowałabym jedno opakowanie po drugim, serio!

Z kolorówki na prowadzenie wybił się róż Tarte, który kupiłam na blogowej wyprzedaży. Jest to mniejsza niż standardowa wersja, jakaś limitowanka sprzed kilku lat, ale właściwości wciąż te same. Pigmentacja jest oszałamiająca, wystarczy lekko docisnąć pędzel do różu i już zbiera fuksjowy pyłek o nazwie Imagined. Trzeba z nim uważać, bo jest naprawdę mocno napimentowany, ale mi to nie przeszkadza, bo akurat przepadam za dużą ilością różu na policzkach ;) Pachnie glinką, jakby się ktoś zastanawiał :)

Ostatni kosmetyk, to też makijaż. Gości w ulubieńcach niepierwszy raz, ale jakoś się nie dziwię. Mowa o moim idealnym podkładzie, Estee Lauder Double Wear. Na zdjęciu widzicie już pustą buteleczkę, chlip. 3/4 butelki dostałam od Sonii i jak widzicie, używałam często ;) Podkład idealnie wpisuje się w moje wymagania co do krycia, koloru i trwałości. W lecie miewał gorsze dni, ale nic mu nie zarzucam, upały były takie, że pewnie nawet cement by mi z twarzy spłynął ;) Teraz jest dla mnie numerem jeden, świetnie też współpracuje z meteorytami Guerlain, więc nic dziwnego, że jutro jadę po nowe opakowanie, bo już dłużej bez niego nie wytrzymam [ skończył się w czwartek ^^ ].


Znacie moich  ulubieńców?
Jacy byli u Was w listopadzie ?

MOJE LAKIERY ZOYA || Rue, Jana, Carter, Geneviev, Louise, Tiana

Witajcie serdecznie! :)

Od dłuższego czasu już nie rzucam się jak wygłodniały wilk na wszystkie lakiery do paznokci w zasięgu wzroku / drogerii, wyleczyłam się z tego. Owszem, zdarzają się zakupy pod wpływem chwili, ale już rzadko. Skupiam się na markach i kolorach, które najbardziej mi odpowiadają pod względem konsystencji, trwałości i ogólnie pojmowanej jakości. Sentymentem darzę Essie, Golden Rose z serii Rich Color, upodobałam sobie też OPI i China Glaze. Do tego grona lakierów, którym mogę zaufać, od kilkunastu miesięcy zalicza się też marka Zoya. 




Ciekawostki
  • Założycielką marki jest rosyjska pianistka, Zoya.  
  • Wszystkie lakiery Zoya biorą nazwy od damskich imion
  • Marka ma w ofercie ponad 300 kolorów
  • W asortymencie są również odżywki do paznokci, zmywacze, top coat i rozcieńczacz, a także szminki
  • Lakiery Zoya nie zawierają formaldehydu, toluenu, DBP i kamfory.

Zaczęło się od zauroczenia idealnym, ale nieoczywistym nudziakiem - Rue. Potem była fascynacja i gorączkowe poszukiwania Carter, a następnie, przy okazji wykorzystania Agni i jej wyjazdów na targi kosmetyczne w Warszawie, nabyłam 3 kolory - Geneviev, Louise i perełkę z tegorocznej kolekcji wiosennej - Tianę. Odkąd zainteresowałam się Zoyą, miałam też na uwadze piękny taupe o imieniu Jana. Całkiem niedawno udało mi się zdobyć ten kolor na allegro w bardzo przystępnej cenie, polecam więc pobuszować w sieci :)

Moja skromna kolekcja liczy sobie 6 buteleczek. Każda ma 15 ml, unikalny kształt z wygodną nakrętką . Pędzelki są cienkie, ale maluje się nimi bezproblemowo. Każdemu lakierowi wystarczą dwie warstwy do idealnego krycia. 

Teraz kilka zdjęć Zoya na moich paznokciach, niestety nie udało mi się znaleźć żadnego zdjęcia Jany [ na zbiorczym zdjęciu to buteleczka najbliżej prawej strony ]... Rue pokazywałam już szerzej ponad półtora roku temu.
Od góry: Rue, Carter, Geneviev bez lampy, Geneviev z lampą, Louise, Tiana.









Przyznaję, ceny tych lakierów nie należą do najmniejszych, bo jest to około 40 zł za buteleczkę, ale uważam, że są tego warte. Można znaleźć unikalne kolory, jakość bez wyjątku jest świetna, lakiery nie glucieją i naprawdę długo utrzymują się na paznokciach. Teraz będę chyba myśleć nad jakimś różem bądź czerwienią :)


Znacie lakiery Zoya, macie jakieś w swojej kolekcji?

ZIELONA GLINKA | Fitokosmetik

Hej, hej!

Zanim zacznę pisać o fajowej glince, mały apdejt : żyję, mam się dobrze, tylko moja organizacja czasu trochę mniej. Pracuję nad tym, ale dopóki efekty nie będą widoczne w aktywności blogowej, zapraszam serdecznie na Instagrama [ przycisk po prawej stronie ], tam zawsze mam chwilę, żeby wrzucić coś nowego [ w ostatnich dniach same zakupy, ale wiecie, było po wypłacie itepe ;) ]. Już po apdejcie, mogę przejść do meritum. A w tym przypadku to fajowa rosyjska glinka do twarzy od firmy Fitokosmetik. Ja dostałam ją na czerwcowym [ PÓŁ ROKU TEMU, serioooo?! ] spotkaniu blogerek pod Lublinem, od przemiłej Asi, która w Lublinie ma sklep w rosyjskimi kosmetykami [ Organika, przy ulicy Wieniawskiej 8 ]. Od razu mówię, że zazdroszczę tym z Was, które mogą się tam wybrać, też bym chciała!


Glinka, którą dostałam, to glinka syberyjska zielona z dodatkiem ziół, o działaniu odżywczym. Ma poprawiać napięcie skóry. Te zioła z nazwy to siedmiopalecznik, mącznica lekarska i rumianek. W saszetce dostajemy 75 gramów, co przy regularnym używaniu raz w tygodniu spokojnie powinno wystarczyć na jakieś trzy miesiące. 


Uwielbiam glinki, naprawdę. Ta tutaj nie stanowi wyjątku. Nic tak świetnie nie wygładza skóry i nie zmniejsza porów jak glinki, a przynajmniej ja jeszcze dotąd na taki kosmetyk nie natrafiłam. Używanie glinek może wydawać się upierdliwe, bo przecież nie możemy pozwolić na ich zaschnięcie na twarzy, ale to kwestia przyzwyczajenia. Ja siadam sobie z książką i co kilka minut psikam twarz wodą winogronową Caudalie i tak spędzam sobie przyjemnie 15 minut. 


Glinki tej używam nie tylko na twarz.Od czasu do czasu [ znaczy się, jak sobie przypomnę, czyli około dwóch razy w miesiącu ;) ] sypię też trochę glinki [ około łyżki stołowej ] do porcji szamponu do włosów, mieszam je ze sobą i myję włosy. Dziwne? Może, ale ja to uwielbiam. Włosy są potem świetnie oczyszczone ze wszystkiego, co na nich się osadziło, nie ma nawarstwionych olejków, środków do stylizacji. Zauważyłam też, że są lekko uniesione przy nasadzie - same plusy! 


Taką glinkę możecie kupić za około 5 złotych, w zależności od sklepu. Powinna być dostępna w większości sklepów oferujących kosmetyki zza wschodniej granicy. Ja bardzo polecam, jeśli nie tę, to koniecznie jakąś inną glinkę, bo różnica jest widoczna już po pierwszym użyciu, obojętnie, czy to na włosach czy twarzy :)


Też lubicie glinki ? Jakie są Wasze ulubione?