The Body Shop, masło do ciała | MARAKUJA

Hej! :)

Mazidła do ciała lubię. Nie jestem super systematyczna w ich używaniu, ale je lubię. Wąchać, nakładać i wmasowywać. Najlepiej, żeby miały przyjemny, utrzymujący się na ciele zapach, były wydajne i miały zbitą, masełkowatą konsystencję. Wymagająca jestem? E tam! Masło TBS ma wszystkie te cechy :) Chcecie o nim poczytać? No to proszę! :)


Marakujowy balsam do ciała w standardowej cenie kosztuje 69 zł. Poszaleli! Na szczęście są liczne promocje w TBS, ja na taką trafiłam i za 200 ml masła zapłaciłam 39 zł - już do przełknięcia, choć wciąż dużo. Ale wiecie - byłam w Warszawie ze wspaniałymi dziewczynami, sklepu TBS nie widziałam na oczy ponad rok, promocja, okazja, raz się żyje i tym podobne ;)


Masło pachnie obłędnie! Mocno i wyraźnie, owocowo, ale nie za słodko. Uwielbiam ostatnio zapach marakui w kosmetykach, z przyjemnością zaopatrzyłam się w to masło i sumiennie wsmarowywałam od połowy lipca w skórę :) Masło jest naprawdę gęste, lubię takie zbite konsystencje - wiadomo, że będzie wydajne i miłe w używaniu - nie lubię produktów, które przelewają mi się przez palce ;) Nie smuży na ciele i wbrew gęstej formule bardzo łatwo się aplikuje.


Marakuja zaklęta w maśle TBS ma w składzie wspaniałych kolegów [ masło kakaowe, masło shea, wosk pszczeli, olej sezamowy i inne ], przez co mocno nawilża ciało i to nawodnienie jest bardzo długo odczuwalne - zazwyczaj o poranku następnego dnia nie wyczuwam już nic na skórze, a w tym przypadku, kiedy rano dotykam ciała, skóra jest dalej tak miękka i gładka, jakbym masło wtarła przed chwilą :) Duży plus za to!

Pozostałe zalety masła to bardzo wygodne i poręczne opakowanie [ nie zmarnuje się ani smuga masła, wszystko można wygrzebać! ] oraz całkiem niezła wydajność [ wystarczy naprawdę niewiele, żeby skutecznie nawilżyć skórę! ]


Ja masełko naprawdę polubiłam i żałuję, że dwa dni temu się skończyło - będę za nim tęsknić! Liczę, że w przyszłości jeszcze dorwę tę wersję i inne :) 
Znacie masła do ciała z The Body Shop? 
Macie swój ulubiony zapach? :)

Anti aging facial massage | tygodniowy eksperyment :)

 Hej! :)

Blogerka z Anglii, beautiful me plus you, opublikowała wpis o  przeciwstarzeniowym masażu twarzy. Pisała, że dzięki niemu czuje się lepiej, niż kilka lat wcześniej, a jej skóra wygląda tak dobrze, jak nigdy. Wiele ostatnio czytam i słyszę o masażu twarzy, postanowiłam więc spróbować. Uznałam, że będę masować twarz w sposób, jaki pokazała Marina w filmiku, codziennie przez tydzień i postaram się odnotować wszelkie zmiany w wyglądzie skóry. Taki mały eksperyment ;)



Poniżej wspomniany filmik z masażem:




Zdecydowałam się używać do codziennego masażu olejku Caudalie Detox z linii Polyphenol [ C ]. Uwielbiam go już od kilku miesięcy i regularnie stosuję [ przed eksperymentem co 3 dzień na noc ], a skóra jest za to wdzięczna, ale więcej o nim w osobnym wpisie, kiedyś :) Rzecz jasna, do masażu możecie użyć dowolnie wybranego olejku.

Już po pierwszym masażu czułam, że twarz nie jest taka napięta, rozluźniła się po całym dniu, skóra była zdrowo zaróżowiona, czułam przyjemne, relaksujące ciepło. 


EFEKTY?

Po 7 dniach [ 19.10 - 25.10 ] codziennego masażu z całą pewnością mogę stwierdzić, że skóra:

- jest wygładzona
- mam wrażenie, że jest bardziej elastyczna
- kremy wchłaniają się szybciej, a poranne serum jest wręcz spijane
- szybciej się goi [ czasem zdarza mi się coś wycisnąć, shame on me! ]
- szybciej znikają zaczerwienienia


Jestem bardzo zadowolona z rezultatów i masaż pozostanie ze mną na dłużej, bo efekty są świetne już po tygodniu, a jakie mogą być po miesiącu, roku? :) Teraz jednak masaże będę wykonywać z częstotliwością co 3 dzień, bo do pielęgnacji weszły kremy z kwasami [ w końcu jesień! ]. 



Zachęcam Was do podobnego eksperymentu! 
Dajcie znać, czy spróbujecie, a może już od dawna to robicie? 
Macie swoje sposoby na masaż? 
Chętnie poczytam!

China Glaze - What A Pansy :)

Dzień dobry! :)

Ostatnio wiele lakierów przybyło do mojej kolekcji [ chciałam napisać skromnej, ale cóż - już jej taką nazwać nie mogę ;) ], dając wiele "malowniczych" perspektyw na przyszłość ;) Kilka tygodni temu, kiedy robiłam zamówienie na maskę do włosów Bomb Cosmetics w Minti Shopie, kliknęłam w ich zakładkę z lakierami [ głupia ja! ]. Tam od razu uśmiechnął się do mnie ten egzemplarz - China Glaze w kolorze What A Pansy. Nazwa ciekawa, kolor nieoczywisty [ nie mam takiego ] , przystępna cena [ 16 zł ] i fruuuu -> lakier zamówiony ;)


What A Pansy pochodzi z tegorocznej wiosennej kolekcji lakierów China Glaze. Mam wrażenie, że z całej kolekcji jest najbardziej wyrazistym kolorem, pozostałe wydają mi się dość powtarzalne [ okej, no może jeszcze At Vase Value jest wart uwagi ;) ]. 


Kolor na żywo jest bardziej fioletowy, niż wychodzi to na zdjęciach, nie umiałam tego dobrze uchwycić. Maluje się nim bardzo komfortowo, kryje równiutko po dwóch warstwach. Pędzelek, choć cienki, nie przysparza żadnych problemów, dobrze się nim manewruje i nabiera odpowiednią ilość lakieru.


Bardzo podobają mi się moje dłonie w takim nietypowym kolorze. Wbrew pozorom świetnie pasuje do większości ubrań, więc nie ma obaw o niedopasowanie ;) Trwałość lakieru w połączeniu z Seche Vite jest bardzo dobra, u mnie lakier bez uszczerbku wytrzymuje 5 dni, potem zmieniam kolor, bo z reguły mi się nudzi ;)


Jak się Wam podoba ten bławatkowy kolor?
Macie podobne odcienie? :)

Jest dobrze!

Dobry wieczór!

Mam wolne, jesteśmy w domku na wsi, pogoda jest pod psem, a pies ciągle śpi ;) Piję z Narzeczonym wino i grzejemy się w ciepełku kominka ♥


Jest dobrze!

Prawdziwy post będzie jutro ;)

Mam nowe! | Lakiery do paznokci :)

Cześć!

Dumałam ostatnio nad pokazywaniem Wam moich zakupów. Stało się dla mnie męczące zbieranie tego wszystkiego co miesiąc i opisywanie. O ile posty ze zużyciami darzę dużą sympatią, to te zakupowe jakoś mnie ostatnio nie cieszą... Wydaje mi się, że to przez ich formułę - sprawozdanie zakupowe z każdej jednej rzeczy. Postanowiłam to zmienić, bo przecież pisanie ma być dla mnie przyjemnością, prawda? :) Od teraz pokazywać Wam będę to, co nowego do mnie przybyło, nie trzymając się jakichś sztywnych ram czasowych, okej? Czasem pokażę Wam jakieś zamówienie, czasem daną kategorię produktów, może też zakupy z całego miesiąca, ale nie decyduję o tym z góry. Taka forma pokazywania zakupów będzie lżejsza i bardziej przyswajalna, nie sądzicie?

I tak oto dziś przed Wami zbiorczo to, co zasiliło przez ostatnich kilka tygodni moje już niemałe zbiory lakierowe. Są tu w zasadzie same kolory, z których mocno się cieszę, oduczyłam się już bowiem na szczęście kompulsywnego kupowania lakierów bo są: A. tanie B. mają ładny kolor, może się przydać C. jest promocja. Dzięki temu mam wrażenie, że zbiorek staje się bardziej mój i z przyjemnością sięgam po wiele kolorów, które nie gubią się już w gąszczu lakierów przypadkowych ;) Wpadki wciąż się zdarzają, ale już na mniejszą skalę ;)


W ostatnim czasie upolowałam kilka świetnych buteleczek na wyprzedaży blogowej [ Chinki za 5 zł, Orly za 8 zł ^^ ], dzięki pomocy kochanej Agni mam dwa lakiery Zoya więcej, coś tam sama upolowałam w drogeriach, a przepiękną gromadkę otrzymałam od Dagmary z Infinity Blog, Essiaka w intrygującym kolorze od Magdy z Unappreciated Blog, oraz cuda od Karo, u której wygrałam swoje pierwsze lakiery Chanel [ hasztag jaramsięjakflotastannisa! ], w co zresztą dalej nie wierzę ;)

Po takim wstępie [ kto go przeczytał, niech zostawi * w komentarzu! ;) ] zapraszam Was do zdjęciowej prezentacji moich nowych lokatorów. Jestem ciekawa, czy znacie te odcienie!
Z góry uprzedzam, że nie wszystkie kolory udało mi się wiernie na zdjęciach oddać, a próbowałam długo...


Kobo, Lilac. Ten odcień kupiłam już dość dawno, w promocji, za 3.99 zł. Śliczna chmurkowa niebieskość, prezentowałam ją już na blogu, widziałyście?

China Glaze, What A Pansy. Przeglądałam sklep MintiShop i jakoś tak ten egzemplarz wpadł mi w oko ;) Kosztował 16 zł, więc cena całkiem przystępna. 

Zoya, Geneviev i Louise. Te dwie pięknotki przyjechały do mnie z targów warszawskich, a pośredniczką w zakupach była Agni. Kosztowały 28,50 zł / sztuka.


China Glaze, Too Yacht To Handle. Kupiony niedawno na blogowej wyprzedaży za 5 zł.

Savina, Purple Pansy. Ta sama blogowa wyprzedaż, 3 zł. Lakier jest o tyle ciekawy, że ma matowe wykończenie. Pokazywałam je na Instagramie, potem wrzuciłam  również zdjęcie z Seche Vite, widziałyście?

Orly, Teal Unreal. Marzyłam o nim, odkąd zobaczyłam zdjęcia promocyjne zeszłorocznej kolekcji jesiennej ;) Kosztował 8 zł [ serio! :))) ]

China Glaze, Concrete Catwalk. Ciemna szarość, idealna na pochmurne dni i nastrój ;) 5 zł, również ta sama wyprzedaż.


Wibo, WOW Sand, nr 4. Prezent od Dagmary, jeszcze czeka na swoje pierwsze malowanie, ale w buteleczce wygląda świetnie :)

Colour Alike, Lilianka. Kolejny egzemplarz od Dagmary, wrzosowe holo. Piękne!

Essie, Big Spender. Bardzo ładny różowo fioletowy odcień, który chodził mi jakiś czas po głowie. Dostałam go od Magdy :)

Depend, nr 036. Prezent od Dolly Cocossino. Fajna, strażacka czerwień :)



Chanel, Vertigo i Vendetta. Moje pierwsze lakiery z tej firmy, wygrane w rozdaniu u Karo. Kolory są fantastyczne i wielowymiarowe, już nie mogę się doczekać pierwszego malowania. Tylko który wybrać?! :)

OPI, miniatura. Niestety, malutkie buteleczki nie są przez firmę oznaczane, więc nie mam pojęcia, co to za kolor. Niemniej jest pięknym nudziaczkiem ;) To dodatek do nagrody, również od kochanej Karo :)

p2. Quick Dry. Psikacz do suszenia paznokci. Miałam kiedyś daaaawno coś podobnego, jestem ciekawa, jak się ten sprawdzi. Kolejny paznokciowy dodatek od Karo :)))

__________________________________________________________

To już wszystkie lakierowe nowości ostatnich tygodni. 
Jest tego całkiem sporo, przyznaję. 
Ale cóż, dla mnie malowanie paznokci jest odprężające, 
więc muszę mieć czym malować, prawda? :D

Znacie te kolory?
Pochwalcie się, co zasiliło ostatnio Wasze lakierowe zbiory!

Pianka do twarzy z ekstraktem z angeliki | Organic Therapy

Witajcie! :)

Pianki do mycia twarzy już jakiś czas temu wkroczyły do mojej pielęgnacji i coś czuję, że na długo w niej zostaną. Bardzo polubiłam taką formę kosmetyku do porannego oczyszczania twarzy z resztek snu i nocnych mazideł. 

Od 23 lipca codziennie używam pianki z rosyjskiej marki Organic Therapy, którą dostałam w prezencie od Siostry Narzeczonego. Bardzo trafiony prezent, naprawdę! :)



Pianka znajduje się w mlecznej, ale przezroczystej plastikowej butelce o pojemności 150 ml. Tzn. płyn jest w butelce, a za jego spienianie odpowiada specjalna pompka ;) Jak już jestem przy pompce, to wspomnę tylko, że ta działa dość opornie i ciężko ją nacisnąć do końca, czasem mam wrażenie, jakbym łamała palec, próbując docisnąć tłok ;) Szata graficzna ładna i delikatna.



Do umycia twarzy dozuję zawsze dwie pompki. Puchatą piankę nakładam na gąbkę konjac i myję twarz.Taki sposób praktykuję już od ponad pół roku i świetnie się sprawdza. Pianka bardzo dobrze zmywa resztki nocnych kosmetyków i odświeża twarz. Nie ściąga skóry, nie powoduje podrażnień i nie wysusza jej. Skóra po użyciu jest miękka i miła w dotyku, gotowa na nakładanie porannej dawki nawilżenia i filtrów. Ma zresztą miły dla oka, naturalny skład, w którym znajdziemy olej z wiesiołka i ekstrakt z arcydzięgla :)

No i muszę Wam wspomnieć o zapachu! Nie wiem, jak to jest, ale większość rosyjskich kosmetyków pachnie naprawdę pięknie i zazwyczaj są to mi nieznane zapachy. Tak jest i w tym przypadku - zapach jest słodki, kwiatowy i naprawdę odprężający, utrzymuje się chwilę na skórze.



Kiedy sięgałam po piankę, bałam się zawodu, zwłaszcza, że jej poprzedniczką była wspaniała pianka z Caudalie, więc poprzeczka była ustawiona wysoko! Na szczęście pianka bardzo dobrze się spisała i z chęcią sięgam po nią codziennie rano. Mogę ją Wam spokojnie polecić, jeśli szukacie czegoś delikatnego do mycia twarzy. Pianka kosztuje około 20 zł w internetowych drogeriach, więc niedużo, a jeśli weźmiemy pod uwagę całkiem niezłą wydajność, to cena jest bardzo przystępna :)

Znacie tę piankę Organic Therapy?
Stosujecie w ogóle pianki do mycia twarzy? :)

Ulubieńcy września! | L'Oreal, Orly, Bath and Body Works i Bioré

Cześć! :)

Przed Wami czwórka kosmetyków, które we wrześniu podbiły moje kosmetyczne serce. Sprawdzają się nienagannie i naprawdę można na nich polegać! Ciekawe? Zapraszam do lektury :)


Bioré Body Foam, Charming Freesia
Pianka pod prysznic, który dostałam od kochanej Kasi Śmietasi jako pamiątkę z jej indonezyjskiej podróży. Powiem tyle - ostatnio przeszukałam cały Ebay w poszukiwaniu tego produktu! Fantastyczny kremowy żel o lekkiej konsystencji, którego wystarczy odrobinka, żeby mocno zapienić się na gąbce i zamienić w delikatną piankę. Pachnie idealnie - słodko, kwiatowo, ale w sam raz. A oczyszcza skórę jak czarne mydło! Zostawia ją gładką i aż skrzypiącą z czystości - uwielbiam i będę płakać, jak skończę to zaskakująco wydajne 100 ml opakowanie [ a koniec nieubłaganie się zbliża :( ]

L'Oreal Elseve, Sun Defense, maska do włosów
Maska, którą z ciekawości wrzuciłam Mamie do koszyka podczas szybkich zakupów w Biedronce [ wciąż lubię, jak Mama mi coś kupuje^^ ]. Na początku byłam z niej średnio zadowolona i nawet na którymś blogu pisałam, że dla mnie to gęstsza odżywka, nic nadzwyczajnego. Jednak przy dłuższym stosowaniu spisywała się coraz lepiej, a trzymana ponad 10 minut na włosach wyraźnie je wygładza i ogarnia sterczące baby hair. Ma miły zapach i jest gęsta, przez co też wydajna, zresztą wystarczy niewiele, by pokryć włosy. Są po niej mięsiste i błyszczące. Chętnie jeszcze kiedyś kupię, jak na nią trafię. Kosztowała chyba ok 14 zł.

Bath and Body Works, Sweet Pea, żel antybakteryjny
Dzięki Agacie skusiłam się na duże opakowanie tego żelu w warszawskim sklepie firmowym marki i nie żałuję. Za 29 zł dostajemy 225 ml żelu, czyli opłaca się bardziej niż małe, kieszonkowe opakowania. Genialny zapach i wygodna pompka. Bardzo lubię przelewać sobie żel do tubki torebkowej, w ten sposób mam wielokrotnie uzupełniany pojemnik - ach, jak ekonomicznie :D

Orly, Pure Porcelain
Jeden z lepszych zakupów lakierowych! Przepiękny kolor, który na każdych dłoniach będzie wyglądał bosko, fantastyczna trwałość [ najdłużej wytrzymałam 12 dni! ], którą doceniłam we wrześniu, kiedy w pracy siedziałam po 12 h i nie miałam już czasu na malowanie paznokci po powrocie do domu ;) Nie ma co tu dużo pisać - Pure Porcelain jest boskim kolorem i polecam go serdecznie!

Znacie moich ulubieńców?
Co najlepiej sprawdzało się u Was we wrześniu? :)

Czytam!

Witajcie!

Książki to moja miłość. Serio. Uwielbiam je kupować, czytać, pożyczać znajomym i bardzo się cieszę, że moja praca jest z nimi związana :) Sięgam po przeróżne tytuły, mniej i bardziej ambitne, ale czytam. Gęsia skórka mnie przechodzi na myśl, że Polacy nie czytają, a statystyczny krajan nie czyta nawet jednej książki rocznie - jak można tak żyć? Książka jest dla mnie odskocznią od rzeczywistości, źródłem wiedzy, wielu emocji i przede wszystkim świetnym zajęciem! 


Lubię mieć wybór, stąd zawsze mam pod ręką kilka pozycji. Czasem wciągam się w jedną, czasem żongluję kilkoma. Niektóre książki lepiej dawkować, a niektóre połykać. Czytam aby poszerzyć horyzonty, poznać inne zwyczaje i kultury, wrócić do miejsc, które odwiedziłam, albo po prostu rozerwać się nad babskim romansidłem. Życie i czytelnictwo zdecydowanie ułatwia mi czytnik ebooków, który dostałam od Rodziców na urodziny. Dzięki niemu mogę czytać wszędzie i co tylko zapragnę :) Na samym czytniku od czerwca przeczytałam już kilkanaście książek :)

Na blogu swego czasu pisałam posty z serii Książkowo - co aktualnie czytam i co już przeczytałam, ale porzuciłam je na rzecz portalu lubimyczytać.pl. U góry znajdziecie odnośnik do mojego profilu, który systematycznie aktualizuję :) Przeczytałam już w tym roku ponad 50 książek! Zapisuję sobie tam, co chcę przeczytać, żeby tytuły mi nie umknęły, mogę oceniać skończone lektury i szukać podobnych - fajna rzecz!


Obecnie mam pod ręką 4 tytuły [ i kilkanaście na czytniku, ale to się nie liczy ;) ]. Dwa, na które polowałam bardzo długo - Ukryci w Paryżu oraz Dziewczyny w podróży. Jeszcze czekają na swoją kolej, muszę do nich dojrzeć, ale świadomość, że już je mam, jest uspokajająca. Kolejne dwa to Lawendowy pokój i Sceny z życia rosyjskich milionerów. Pierwsza książka to świetnie napisana powieść o niespełnionej miłości, przyjaźni i Aptece Literackiej. Szalenie pomysłowa idea - Apteka Literacka - księgarnia, której właściciel po rozmowie z klientem aplikuje książki jak lekarstwa na przeróżne dolegliwości duszy. Polecam gorąco! A Sceny... to reportażowo napisana książka o rosyjskich milionerach i ich awangardowym życiu widzianym oczami francuskiej niani. Czyta się lekko i przyjemnie, choć jest to pozycja mocno podobna do Rublowki i to właśnie ta druga jest według mnie lepsza.


Muszę się Wam jeszcze pochwalić - w tym miesiącu wybieram się na Międzynarodowe Targi Książki w Krakowie! Cieszę się bardzo, a wydarzenie na pewno będzie świetnym przeżyciem, wiem to z autopsji :) Liczę, że moja lista książkowych chciejstw wydłuży się i kupię kilka ciekawych pozycji.

A jak u Was z czytaniem?
Co ciekawego ostatnio miałyście w rękach?

P.S. No i muszę się Wam pochwalić! Kilka chwil temu o mało nie dostałam zawału, kiedy zobaczyłam wyniki wspaniałego rozdania u Karo. Tyle skarbów Chanel, wyobrażacie to sobie? Bo ja ciągle nie ogarniam i siedzę uśmiechnięta od ucha do ucha! :)))

Empties #22 | Na tle aloesu śmieci prezentują się całkiem fajnie ^^

Hej! :)


Wybiegałam się [ no dobra, nie biegałam, ale szliśmy żwawym krokiem ] jak szalona z Kebabem na niedzielnym spacerze [ zdjęciowy dowód jest ! ], to teraz zasłużyłam na blogową dawkę przyjemności, prawda?

Czas na post podsumowujący moje kosmetyczne zmagania we wrześniu. Na ośmiu aloesowych [ jeszcze żyje! ] zdjęciach zobaczycie kilkanaście kosmetyków, z którymi się żegnam. Z niektórymi na zawsze, z niektórymi nie - już nawet mają zastępstwo w postaci sobowtóra :)


Aussie, 3 minute Miracle Reconstructor
Wiązałam z tą odżywką duże nadzieje, ale rozczarowała mnie haniebnie. Obciążała włosy, szybciej się przetłuszczały i strąkowały. Zużyłam do golenia nóg. Jedyny plus to świetny zapach. Pisałam o niej.

Bioderma, Node Fluide - delikatny szampon do codziennego stosowania
Kupiłam w promocji Super - Pharm'u za 13,99 zł. Szampon o przedziwnej konsystencji wody wystarczył mi na 8 [ słownie: osiem ] użyć. Ciężko było go zaaplikować na włosy, dużo się wylewało i spływało z rąk przez konsystencję. Sam szampon nawet nieźle się pienił i bardzo dobrze oczyszczał włosy, ale zostawiał je mocno splątane, więc konieczne było użycie po nim jakiejś regenerującej maski. Nie był zły, ale też nie zawojował jakoś szamponowej sfery mojego życia.

Sesa
Miałam ochotę na ten olejek od dłuższego czasu, więc bardzo się ucieszyłam, kiedy udało mi się go dorwać. Niestety, spotkało mnie rozczarowanie. Olejek bardzo mocno pachnie kadzidlanymi perfumami [ zdarzało się, że zapach pozostawał na włosach nawet po ich umyciu ] i nie zauważyłam, żeby w jakikolwiek sposób poprawił stan moich włosów. Nakładałam czasem na skórę głowy i długość, czasem wyłącznie na skórę głowy, ale mam wrażenie, że nie robił nic. Baaardzo wydajny, na moje nieszczęście ;)


Intra, Fiore di Arancio, balsam do ciała
Bardzo dobry nawilżacz, dodatkowo ma ładny skład, ale naprawdę nie umiałam się przekonać do gorzkiego, cierpkiego zapachu.... Poświęciłam mu osobny post.

Dove, jedwabiście odżywiający krem do ciała
Tutaj zupełnie na odwrót - przemiła niespodzianka :) Krem okazał się świetnym codziennym nawilżaczem, pięknie pachniał, szybko się wchłaniał i był całkiem wydajny. Polecam serdecznie i sama będę chętnie wracała do niego, a jeśli chcecie poczytać więcej, zapraszam do wpisu.

Lumene, Arctic Spa, Body Butter
Bogate i gęste masło do ciała, które przez kilka miesięcy służyło mi do nawilżania dłoni i łokci przed snem. Całej serii kosmetyków Arctic Spa dostał się własny post, czytaliście?


Nuxe, Huile Prodiieuse, suchy olejek
Ten egzemplarz dostałam od Kasi Śmietasi [ cmok :* ] i zużyłam z wielką przyjemnością. Olejek świetnie u mnie sprawdza się w pielęgnacji całego ciała, twarzy i również włosów. Bardzo polecam, a łaknących więcej informacji zapraszam do wpisu o olejku.

Nuxe, Reve de Miel, krem do rąk
Prześwietny nawilżacz do dłoni, który pachnie swoim olejkowym sąsiadem ze zdjęcia, czyli bosko! Uwielbiam ten zapach i kiedy w Warszawie pożyczyłam kremu od Eska, Floreska, wiedziałam, że muszę go mieć. Szczęśliwym trafem dzień później natrafiłyśmy na niego w promocji i cóż... musiałam kupić ;) Bardzo się cieszę, że dzięki wygranej u Geometry of Nature [ chwaliłam się nią tutaj ] mam kolejne opakowanie w zapasie :)

Nivea, Dry Comfort, dezodorant w kulce
Czy ja w ogóle muszę cokolwiek pisać? ;)


Caudalie, The Vignes - woda toaletowa
Polubiłam ten ciepły, nieoczywisty zapach, piękną buteleczkę i z żalem wypsikałam ostatnie krople. Szerzej opisywałam ten i inne moje pachnidła w poście o tym, czym pachnę.

Clinique, Take The Day Off Cleansing Balm
Balsam do demakijażu, nad którym intensywnie myślałam przez wiele miesięcy i moje rozterki rozwiązała kochana Pani Eskowa, która podarowała mi swój prawie pełny egzemplarz, bo nie spełniał jej potrzeb. U mnie balsam sprawdzał się świetnie, dokładnie oczyszczał skórę z makijażu [ oczy również, ale lubił je zamglić, zresztą rzadko go do oczu używałam, bo przez większość czasu noszę przedłużane rzęsy ] i był naprawdę bardzo wydajny - używałam go codziennie od czerwca. Miał trochę woskowy zapach, co wraz z ceną jest dla mnie minusem. Nakładany na sucho, potem zwilżany, tworzył kremową emulsję, która rozpuszczała cały makijaż. Świetny wstępny krok do demakijażu twarzy. Niemniej cenę uważam za wygórowaną, bo balsam właściwości pielęgnacyjnych nie posiada, więc jeśli najdzie mnie jeszcze kiedyś ochota na podobny produkt, zainwestuję w balsam z TBS, który jest o ponad połowę tańszy :) A, balsam oczyszczający nie zapchał mojej cery i nie powodował uczuleń, nie ściągał skóry.

Le'Maadr, woda micelarna do demakijażu
Kupiłam na promocji w SP za 6.99 zł, bo Esek polecała. Niestety, płyn średnio się u mnie sprawdził, bo kiepsko zmywał makijaż oczu, a ja oczy zmywam zawsze micelem. Oprócz tego nie podszedł mi zapach, więc już się nie spotkamy ;)


Bielenda, dwufazowy płyn do demakijażu oczu
Niby okej, ale ja jednak nie lubię dwufazówek, więc nie zużyłam do końca. Czasem robił pandę i generalnie spowodował [ on + kiepski tusz ] powrót do przedłużanych rzęs - co za wygoda! :) Więcej o bielendowym płynie już czytałyście.

Cattier, glinka żółta
Fantastyczna glinka, chyba moja ulubiona. Świetnie oczyszcza twarz, zmniejsza pory, wygładza skórę i reguluje wydzielanie sebum. Mogłabym ją nakładać codziennie :) Szczerze polecam, tym bardziej, że na doz.pl jest w cenie 4,19 zł :)

Himalaya, Sparkly White, pasta do zębów
Nudna jestem, ale w kategorii past nic się nie zmienia od wielu miesięcy i zmian nie planuję ;)


Biały Jeleń, Probiotic, emulsja do higieny intymnej
Jestem na nie. Wodnista konsystencja i nijakie działanie. Jakoś z Białym Jeleniem się nie lubię, miałam już kiedyś żel do twarzy i również było to rozczarowanie... Z radością wróciłam do regenerującego płynu z Tołpy.

Nuxe, kremowy żel pod prysznic
Dorwałam go razem z kremem do rąk, który widzieliście wyżej, na promocji w warszawskim SP. Świetny, super wydajny żel pod prysznic o relaksującym, delikatnym zapachu. Nie wysusza skóry w żaden sposób, świetnie się pieni i przyznam się, że często po nim opuszczałam balsamowanie ;) Polecam, ja dzięki wygranej, o której pisałam Wam wyżej, cieszę się kolejną tubką tego wspaniałego kosmetyku :)


Skin Food, Aloe Sun BB Cream
Azjatycki krem BB, którego używałam przez ostatnie kilka miesięcy praktycznie codziennie. Bardzo wydajny, świetnie dobrany jasny kolor, nie ciemniał na skórze, nie zapychał i wyglądał super naturalnie, kryjąc przy tym wszystko, co tego wymagało :) Znakomicie sprawdzał się w upały, a puder i róż lub bronzer trzymały się na nim bez zarzutu, miał świeży zapach. Być może kiedyś jeszcze do niego wrócę.

Bath and Body Works, żele antybakteryjne
Zużyłam dwie wersje: Sweet Tangerines i Sweet Pea. Obydwa zapachy bardzo polubiłam, żele zresztą też - są wydajne, poręczne i nie kleją rąk, czego chcieć więcej? :) Sweet Pea uzupełnię, bo kupiłam duże opakowanie, więc buteleczki nie wyrzucam.

Bobbi Brown, bibułki matujące
Poleciła mi je Megdil i jestem jej za to bardzo wdzięczna. Bibułki to fajny gadżet, którego nie używam codziennie, jednak pod ręką lubię mieć. Zwłaszcza od kiedy wpadłam na to, żeby matowić nimi cerę przed nałożeniem podkładu - ściągam ze skóry ewentualną tłustą warstewkę po kremie do twarzy i podkład / krem BB trzyma się znacznie lepiej. Sprawdzają się też na powiekach przed nałożeniem bazy - wtedy makijaż oka na moich tłustych powiekach jest pancerny :) Na pewno odkupię, mam je nawet na liście zakupowej na ten miesiąc :)


Botanical Choice, Nose Pore Strips
Płatki oczyszczające na nos, które dostałam od Kasi Śmietasi już dawno temu :) Bardzo je polubiłam, zawsze co nieco wyciągały z nosa. Wrócę do nich, zwłaszcza, że chyba są dostępne w Hebe :)

Clarins, maseczka do okolic oczu
Tę maseczkę w próbkowej wersji 5 ml wygrałam wraz z innymi ciekawymi kosmetykami u Addicted To Makeup. Wystarczyła mi na ponad miesiąc, ale nie używałam jej jako maseczki, a kremu na noc, bo wyczytałam, że tak też można. Fajnie napinała skóę pod oczami i mocno ją nawilżała.

Gąbka Konjac i Calypso
Konjac służy mi codziennie rano, w duecie z pianką do twarzy świetnie ją oczyszcza i delikatnie masuje, uwielbiam od wieeeelu miesięcy i nie planuję zmiany w tym temacie - już mam nową. Calypso również na stałe wpisała się do mojego dbania o twarz  -znakomicie zmywa się nią maseczki, żel do mycia twarzy i wszelkie peelingi.

Sampar, Lierac i Locherber
Próbki, które mnie niczym nie zachwyciły.


To już wszystkie moje zużycia kosmetyczne ubiegłego miesiąca.
Poszło całkiem nieźle, nie narzekam :)
A jak u Was?
Pozbyłyście się wielu śmieci? ;)

P.S. Zapraszam do zakładki wyprzedażowej, pojawiła się tam mała aktualizacja :)

IKEA time :)

Cześć i czołem!

Podobno już październik, ja zatrzymałam się na etapie czerwca i planowania wakacji. Czerwiec minął, wakacje dalej planuję, ale już mam zarezerwowany tydzień urlopu, może w końcu gdzieś się wybierzemy :) Enyłej, dziś post lekki i przyjemny oraz budzący zazdrość. Będzie o zakupach w Ikea [ podobno się nie odmienia ], których pewnie wiele z Was będzie zazdrościć nawet nie z tego powodu, że są super odjechane, ale że Ikea jest daleko za daleko ;) Jeśli więc nie jesteście z Gdańska, Wrocławia, Poznania, Warszawy, Łodzi, Katowic lub Krakowa - nie gniewajcie się na mnie w komentarzach ;)


Przy okazji rozmowy kwalifikacyjnej w Krakowie [ poszło super i chcieli mnie, ale ja nie chciałam ich śmiesznych pieniędzy ;) ] pojechaliśmy z Narzeczonym [ tak, zawiózł mnie na tę rozmowę - chyba kocha ^^ ] do sklepu Ikea. Miałam zrobioną listę zakupową, bo nie mogłam sobie odmówić gmerania po ich stronie internetowej dzień wcześniej i jako tako nawet udało mi się jej trzymać :) Zaplanowałam zakup lustra, kołdry, pledu, kartonowych pudeł na pościel do garderoby, kilku świeczek i sztucznej roślinki jako tło do zdjęć. 


Kupiłam wymarzone lustro [ kliknijcie, to je zobaczycie - jeszcze go nie złożyliśmy, czeka na lepsze czasy w bagażniku auta ;) ], pled, który bardzo wpadł mi w oko u Lusterka i ma najmilszy w dotyku materiał ze wszystkich u nich dostępnych, cztery świeczki o nieznanych mi dotąd zapachach [ niestety świeczki z Ikea mają to do siebie, że ładnie pachną w opakowaniu, a po zapaleniu prawie nic nie czuć... Na szczęście nie są drogie :) ], różowe pudła w kropeczki oraz... suprise... ŻYWĄ roślinę [ okej, kupiłam jeszcze plastikowy durszlak, ale to mało glamour, więc nie ma go na zdjęciach ;) ]. Jestem znana jako morderczyni roślin pokojowych i innych kwiatów ciętych. Serio. Nie lubię ich dostawać [ Narzeczony jeszcze nigdy się nie wygłupił i nie kupił mi kwiatka, wolę wino albo paczkę emenemsów, przecież to się spożytkuje :D ], kupować, a przede wszystkim hodować. Bo zwyczajnie o tym zapominam ;) Kiedy jednak zobaczyłam aloes na dziale z kwiatkami [ doprawdy nie wiem, kiedy ze sztucznych kwiatków zapędziłam się na te prawdziwe ;) ], postanowiłam, że go kupię i będę hodować, podlewać i używać soku z liści aloesu, bo to zdrowe, będę piękna, powabna i stworzę samowystarczalne domostwo, a ze zmywarki będą wylatywać kolorowe motyle. Gdzieś taki tok myślenia chyba miałam, bo naprawdę wzięłam ten kwiatek i osłonkę na niego i nawet udało mi się go dowieźć bezpiecznie do domu! ;) 
Jestem z zakupów bardzo zadowolona, udało mi się zrealizować większość punktów z listy i nie poszaleć za bardzo ;) Za wszystko zapłaciłam trochę ponad 200 zł.

Lubicie zakupy w IKEA?
Spodobały się Wam moje? :)