Zużycia lipcowe

Cześć :)

Jako, że ze zużyciami czerwcowymi już się uporałam, czas najwyższy na lipcowe.
Lipiec obfitował z puste opakowania, wiele rzeczy skończyło się w jednym momencie, znacie to? Na szczęście mam zawsze wszystko w zapasie, więc obyło się bez dzikiego biegu do drogerii ;)


Henna Khadi w odcieniu ciemnego brązu towarzysz mi już któreś z kolei farbowanie, polubiłam ją. Na początku lipca pierwszy raz farbowałam nią włosy sama, do tej pory robiłam to u fryzjerki, dlatego też zużyłam dwa opakowania, a nie jak zazwyczaj, jedno ;) Udało mi się jednak w miarę równomiernie ją nałożyć i byłam zadowolona z efektu. Mydło miodowe do ciała i włosów Bania Agafii to moje małe odkrycie. Zakochałam się - jest genialne, dawno nic tak świetnie się u mnie nie sprawdziło. W myciu włosów wymiata, idealnie sprawdza się też do ciała. Kosztuje kilkanaście złotych i mam już kolejne opakowanie :) Maska do włosów Gloria również jest moim włosowym hitem, kosztuje 7 złotych, ma lekką, odżywkową konsystencję i na moich niskoporowatych włosach sprawdza się wyśmienicie. Poluję na następne opakowanie. 


Szampon Caudalie miałam na oku od dłuższego czasu, próbka zachęciła mnie do kupienia całego opakowania. Wiem, że ciężko w to uwierzyć, ale nie mam do końca wyrobionej opinii na jego temat. Jest gęsty, ale słabo się pieni i trzeba dużo nałożyć. Kiedy piana się już pojawi, jest gęsta i miękka, wspaniale oczyszcza włosy. Po użyciu konieczne jest nałożenie jakiejś mocnej odżywki lub maski do włosów, ale potem włosy ładnie wyglądają i są lekko odbite od nasady. Nie jestem jednak w stanie stwierdzić, czy warto wydać około 40 zł na ten szampon. Odzywka do włosów Isana z serii Oilcare to zaskoczenie -jest fantastyczna! Pięknie pachnie, a na włosach sprawdza się wyśmienicie - połysk, który utrzymuje się cały dzień, brak obciążenia niezależnie od nałożonej ilości, miłość. Ajurwedyjski tonik do włosów Orientana to także włosowa rewelacja! Pierwszy raz widziałam go u Doroty , ale kupiłam dużo później. Teraz mam już drugie opakowanie, polecam bardzo bardzo! Nie dość, że przyjemnie chłodzi skórę głowy i w upały to uwielbiałam, to jeszcze pięknie ziołowo pachnie, ale najważniejsze jest działanie - włosy rosną naprawdę szybko, a ilość baby hair jest zastraszająca! Kiedy spotkałam się z przyjaciółką po kilku tygodniach niewidzenia, była zdziwiona, jak długie mam włosy. 


O mydle Elko pisałam na blogu, kulki Nivea to standard, podobnie jak Facelle. Żel pod prysznic Balea ślicznie brzoskwiniowo pachniał, odżywka bez spłukiwania również, za to już jej działanie mnie zawiodło, bo obciążała mi włosy. Nie ma jednak tego złego, bo zużyłam ją do golenia nóg ;)


Tonik Bielendy Satin Rose Water - przyjemny tonik o miłym różanym zapachu, duża butla starczyła mi na 3 miesiące używania. Płyn micelarny Bourjois kupiłam z braku różowego Garniera i nie zawiodłam się - ładnie mocno pachniał i świetnie zmywał, myślę, że będę czasem do niego wracać w ramach odmiany od Garniera. Krem pod oczy Bioderma Sensibio świetnie się spisywał na dzień, miał lekką konsystencję i szybko się wchłaniał, mam w zapasie kolejne opakowanie. Glinka różowa Cattier dobrze się spisywała, używałam do twarzy i także jako dodatek do szamponu do włosów. Serum Caudalie z serii Polyphenol jest genialne i moja cera je uwielbia. To już drugie opakowanie i na pewno nie ostatnie, chociaż serum do najtańszych nie należy.


Bibułki matujące kupione przy kasie w Douglasie były zaskakująco dobre i planuję ponowny zakup. Organiczne masło Duafe jest fantastyczne, zaopatrzyłam się już w pełnowymiarowe opakowanie, idealnie nawilża i koi moją cerę przy obecnej kuracji Epiduo. Peeling Rituals był świetny, jak każdy produkt marki, próbki Mythos były tylko okej.


A jak tam Wasze zużycia w lipcu? :)

Przegląd moich smarowideł do ciała | Rituals, Caudalie, Mythos, CeCe of Sweden

Hej! :)

Nie wiem jak Wy, ale ja lubię mieć wybór. Dlatego pod prysznicem mam zawsze więcej niż jedno czy dwa opakowania żelu [ obecnie mam otwartych 6 produktów do mycia ciała ;) ], do włosów co najmniej dwa szampony, a do ciała - kilka smarowideł. I dzisiaj właśnie o nich będzie.



Mythos, masło do ciała zielona herbata -masło kupiłam z czystej ciekawości, bynajmniej nie z potrzeby [ chciałabym kiedyś kupić jakiś kosmetyk z musu ;) ], bo znalazłam w Krakowie aptekę, która stacjonarnie ma asortyment tej marki. Zresztą wiecie - trzeba wspierać gospodarkę grecką w obliczu kryzysu ^^ O masłach swego czasu było bardzo głośno w blogosferze, przewijały się i inne kosmetyki marki. Postanowiłam zacząć od masła i nie żałuję, choć na początku odczucia miałam mieszane. Masło znajduje się w zgrabnym słoiku, który ma jeszcze pod nakrętką dodatkowe wieczko, a zakrętka jest zabezpieczona naklejką, która się zrywa przy pierwszym odkręceniu - fajnie pomyślane. Zapach jest dość intrygujący, bo nie jest to ta pospolita, zielona herbata kosmetyczna, czuję tu coś jeszcze, jakby owocowego. Na pewno nie spodoba się każdemu. Konsystencja jest maślana, a kosmetyk bardzo gęsty, co sprzyja wysokiej wydajności. To, co mnie na początku zraziło to mazianie się po skórze - masło zawsze zostawia białe smugi i trzeba je chwilę wcierać, zanim się wchłonie. Z zasady nie lubię takich kosmetyków. Masło Mythos okazało się jednak tak niesamowitym nawilżaczem, że wszystko mu wybaczę! Po wchłonięciu zostawia skórę jedwabiście miękką i zadziwiająco gładką. Mam wrażenie, że także lekko ujędrnia skórę, ale ciężko mi stwierdzić, czy to długotrwały efekt. Uwielbiam to masło i z pewnością skuszę się na inne warianty zapachowe!

Rituals Honey Touch Body Cream - to cudowny prezent od Karo ♥ Masło z grupy tych luksusowych, nie tylko ze względu na cenę, ale także dostępność, albo raczej jej brak. Masło wygląda jak ubita do ciasta śmietanka kremówka i pachnie nieziemsko. Zapachu opisać nie potrafię, ale to taki z rodziny słodkich, ale nie mdłych, z dodatkową nutą czegoś piżmowego? No nie potrafię, nie wymagajcie ode mnie rzeczy niemożliwych ;) Z racji tego, że masło jest dla mnie kosmetykiem wyjątkowym, używam go naprawdę sporadycznie, muszę mieć dobrą okazję lub mega zły dzień, żeby po nie sięgnąć. Używam wyłącznie do górnej części ciała, stóp przecież wąchać nie będę  - najzwyczajniej w świecie mi żal tego wspaniałego masła! Nawilża bardzo dobrze, a co najważniejsze - zapach na skórze utrzymuje się naprawdę długo.


Caudalie Vine Body Butter - dobrałam to masło jako gratis do zakupów, bo nie chciałam kolejnej rzeczy do twarzy, która kurzyłaby się w szufladowej kosmetycznej poczekalni. I okazuje się, że był to świetny wybór. Masło przepięknie pachnie, w ten cudowny charakterystyczny dla Caudalie sposób, a zapach utrzymuje się na ciele. Ma delikatną, niezbyt gęstą konsystencję, ale wciąż zwartą w opakowaniu. Mięciutko sunie po skórze, nawilżając ją na długie godziny. Genialnie łagodzi podrażnienia po goleniu nóg [ rekomendowane także jako krem po opalaniu ], po prostu przyjemnie się go używa. I chociaż nie kupiłabym go sama, bo cena jest naprawdę bardzo wysoka, to jako gratis zawsze chętnie przyjmę :)

CeCe of Sweden, Argan Body Elixir - olejek, który podarowała mi Agata Smarująca. Małe opakowanie, dość brzydkie i wydaje się - dziwne. A w środku mały cudotwórca - olejek, który błyskawicznie się wchłania, nie zostawiając tłustego filmu na skórze. Ciało jest po użyciu bardzo mięciutkie i aż przyjemnie się go dotyka, efekt ten utrzymuje się przez cały dzień. I jakie wydajne to maleństwo! Polecam, w ramach ciekawostki kosmetycznej ^^ Nie ma go na zdjęciu z prezentacją konsystencji, bo to po prostu przezroczysty olejek ;)



A jak jest u Was? Ile smarowideł macie w użyciu? :)

Zużycia czerwcowe

Witajcie :)

Już nawet nie będę próbowała tłumaczyć tego opóźnienia blogowego - po prostu życie czasem bardzo niespodziewanie weryfikuje nasze plany. Z racji tego, że przez ostatnie kilka tygodni podjęłam dodatkowe role społeczne i mam na głowie 100% domowo rodzinnych obowiązków, doba drastycznie mi się skurczyła i nawet na sen nie mam więcej niż 5 godzin dziennie, a co dopiero na bloga ;) Wygospodarowałam jednak wczoraj trochę czasu przed północą i oto przychodzę do Was z kosmetycznymi śmieciami czerwca.



Rosyjski duet włosowy - szampon i odżywka na kwiatowym propolisie to moje sprawdzone włosowe kosmetyki. Na pewno jeszcze kiedyś do nich wrócę, jak to już bywało. Szampon Balea mango + aloes to mój święty graal, mam jeszcze w zapasie 3 opakowania [ dzięki Agata! ♥ ]. Suchy Batiste to również ulubieniec od dawna, ente opakowanie. Odżywka Petal Fresh świetnie się sprawdziła, była recenzja, polecam :)


Żel do mycia twarzy Effaclar służył mi codziennie przez, uwaga - 13 miesięcy! Świetny, wieloletni już ulubieniec, jeden z najwydajniejszych produktów, jakich używałam, bardzo dobry do mieszanej i tłustej cery. Cetaphil średnio się u mnie spisywał i w końcu przeterminował, nie żałuję. Żel Clarins służył mi przy podróżach, był bardzo przyjemny i skutecznie oczyszczał cerę. Peeling do ust Bomb Cosmetics był okej, ale dość sztucznie pachniał i ogólnie wolę Sylveco ;)


Kulka Nivea to coś, bez czego nie ma zużyć. Różany żel por prysznic Lirene był świetny, planuję powrót. Żel antybakteryjny BBW - uwielbiam, na pewno zaopatrzę się w kolejne duże opakowanie, żeby uzupełniać te torebkowe.Grejfrutowe masło TBS - kocham za zapach i lekką, ale nawilżającą konsystencję. No i żel do higieny intymnej Tołpa - kolejny ulubieniec, który regularnie pojawia się w łazience.


Wyrzutki i próbki - paleta Sleek Ultra Matts - lubiłam ją bardzo, ale ostatnio cienie zaczęły się mocno osypywać, czas się rozstać. Ogryzek cielistej kredki Max Factor - już planuję ponowny zakup. Płatki pod oczy Sesderma - cudo! ♥ Polecam wyjęte z lodówki, nic lepiej nie ożywia oczu po niewystarczającej ilości snu. Pasta do zębów Blanx okazała się fajna, kupiłam pełnowymiarowe opakowanie. Olejek do demakijażu MAC był okej, ale porównywalny do innych, tańszych olejków. 

To już wszystko, teraz trzymajcie kciuki, żebym w miarę szybko ogarnęła lipcowe zużycia ;)

BIOLAVEN | szampon, płyn micelarny i żel myjący do twarzy


Cześć :)

Tak jakoś się złożyło, że w mniej więcej podobnym czasie pojawiły się u mnie trzy kosmetyki z serii Biolaven, która jest, jak każdy wie, częścią Sylveco. Na początku na nie ochoty nie miałam, bo zapach lawendy niekoniecznie jest moim faworytem, ale potem przeczytałam, że to nie do końca lawenda, a bardziej winogrono i zdanie zmieniłam - zachciało mi się Biolavenu :) No i przyznaję - szata graficzna mnie urzekła, udało im się to!

Najpierw kupiłam żel myjący do twarzy i szybko powąchawszy [ musiałam sprawdzić zapach! Zresztą kosmetyk powąchany to nie kosmetyk otwarty :> ] schowałam do szafki z zapasami. Następnie dzięki blogerskiemu spotkaniu pod Lublinem oraz firmie Naturalmente [ swoją drogą mają fajowy asortyment, wypatrzyłam tam rozmarynowy szampon do włosów Lilla Mai, kocham rozmarynnnnn ♥ ] w moje ręce trafił szampon do włosów, a płyn micelarny kupiłam już sama, po tym jak Mazgoo go chwaliła u siebie. 


Z dzisiejszej trójki dwa opakowania są już puste, czas więc najwyższy na opis moich wrażeń :)
Aha - wszystkie składy i opisy znajdziecie tutaj, na stronie producenta, nie będę się bawić w przeklejanie. 

Szampon do włosów - ma według opisu na butelce wzmacniać i wygładzać, delikatnie oczyszczać, jest przeznaczony do każdego rodzaju włosów. No cóż, najwyraźniej nie do moich ;) Niestety, ten szampon mnie rozczarował i to mocno. Konsystencja jest tak wodnista, że najlepiej nalewać produkt od razu na głowę, bo przez palce przecieka. Trzeba go dość dużo nałożyć, żeby zaczął się pienić. Oczyszcza owszem, dobrze, radzi sobie z olejami, ale efekt końcowy jest zawsze niezadowalający. Bez znaczenia jest, czego użyję po szamponie - czy mocnej maski, czy lekkiej odżywki [ uwierzcie, próbowałam już chyba z 6 różnymi... ], włosy są po umyciu sianowate i niemiłosiernie się puszą. Baby hair odstają na wszystkie strony świata. Nie planuję nim już myć włosów, zastanawiam się, czy przeznaczyć go do mycia pędzli, czy może zużyć jako żel pod prysznic. Niemniej, nie polecam, jeśli szukacie dobrego szamponu w podobnej cenie, zdecydowanie lepiej kupić aloesową Equilibrę. Jestem mocno rozczarowana, bo wiem, że moje włosy bardzo lubią olej z pestek winogron, który jest tutaj na 5 miejscu w składzie i oczekiwałam świetnych efektów...

Płyn micelarny - to zdecydowanie najlepszy produkt z tej trójki! Micel świetnie zmywa makijaż, radzi sobie z każdym cementem i cieniami do powiek. Nie zauważyłam podrażniania oczu, ale też musicie wiedzieć, że jestem bardzo ostrożna przy demakijażu oczu [ mam przedłużane rzęsy i oczy zmywam patyczkami kosmetycznymi nasączonymi w micelu ], więc mogłam po prostu nie wlać płynu do oka ;) Polubiłam go za działanie i piękny zapach i czasem, w ramach przerwy od różowego Garniera, będę po niego sięgać. Przyczepię się tylko jednego - na etykiecie z przodu jest napisane o oleju z pestek winogron, a w składzie go nie ma ;) Używałam go troszkę ponad miesiąc.

Żel do mycia twarzy - tutaj nie mam jednoznacznej opinii, to raczej średni produkt. Nie podobała mi się wodnista konsystencja [ to chyba minus całej serii ] i przez to dość mała wydajność [ 4 tygodnie codziennego używania ] oraz za krótka rurka w środku - pod koniec musiałam odkręcać pompkę i wylewać płyn bezpośrednio z opakowania. Żelu używałam jako końcowy etap demakijażu wieczornego i dobrze się w tej roli sprawdził. Nie umiem stwierdzić, jak radzi sobie z makijażem, bo użycie żelu zawsze poprzedzał micel i olejek myjący. Nie ściągał skóry, delikatnie się pienił, można było używać z Clarisoniciem. 


Jak widzicie, zbytniego zachwytu nie ma z mojej strony, szampon mnie bardzo rozczarował, a żel to przeciętnieczek. Jedynie micel okazał się przyjemny i do niego będę czasem wracać. Z tej serii interesuje mnie jeszcze balsam do ciała, głównie ze względu na zapach, który naprawdę bardzo mi się podoba.


Macie doświadczenie z Biolavenem? Polubiłyście te kosmetyki? Piszcie! :)

SYNCHROLINE | THIOSPOT ultra | krem do twarzy z filtrem SPF 50+

Cześć :)

Dzisiaj będzie o ochronie przeciwsłonecznej. Jest ona dla mnie bardzo ważna, z racji tego, że jestem bladziochem z mnóstwem pieprzyków i piegów, na które muszę uważać [ dzięki, Tato! ]. Nie opalam się w ogóle, zawsze na dłuższą słoneczną ekspozycję reaguję czerwoną, spaloną skórą, która potem się łuszczy, o brązowej opaleniźnie mogę pomarzyć ;) Ale nie ma tego złego, nie lubię leżeć plackiem na słońcu ;) Niemniej muszę odpowiednio zabezpieczać skórę codziennie, w tym też skórę twarzy. Tutaj jeszcze z innych względów - przede wszystkim, żeby ograniczyć starzenie się skóry i być zawsze piękną i młodą [ hłe, hłe, mówiłam Wam, że znalazłam u siebie w czerwcu aż 5 siwych włosów? Memento mori..... ], a także zapobiegać przebarwieniom. Od czerwca stosuję przepisany przez dermatolog krem na trądzik [ Epiduo, na pewno kojarzycie ] i przy nim obowiązkowa jest mocna ochrona przeciwsłoneczna. W związku z powyższym, bohater dzisiejszego posta idealnie wpasowuje się w moje letnie potrzeby :)


Mowa o kremie z filtrem Synchroline. Ach, zanim przejdę do właściwej recenzji - kosmetyk ten pochodzi ze współpracy z marką, czyli #dostaneniekupione. Zdecydowałam się na współpracę, bo oferta marki mnie interesuje, a kontakt z firmą od początku był na poziomie [ żadnego walenia na Ty, szeregu wymagań na dzieńdobry ]. Ale bez bulwersu proszę, opinia jest jak najbardziej niezawisła :)

Krem przychodzi zapakowany w kartonik, wszystko jest na nim ładnie opisane. W środku poręczna, smukła tubka, wygodny aplikator, a opakowanie na tyle miękkie, że nie ma problemu z wyciśnięciem produktu. Wadą jest jednak to, że praktycznie nie da się postawić tubki na zakrętce, bo jest lekko półokrągła. 

Krem ma lekką, ale treściwą konsystencję i wyraźny, biały kolor. W porównaniu z innymi filtrami, których już używałam, dość mocno bieli i pozostawia uczucie lepkości. Bielenie zanika po kilku minutach od nałożenia, lepkość też się zmniejsza. W sumie nawet nie mogę się przyczepić do tego delikatnego klejenia się, bo zauważyłam, że lepiej aplikuje mi się podkład mineralny na taką skórę. 


W kwestiach makijażowych, bo to przecież ważne - krem naprawdę mocno się świeci i to niestety nie znika po odczekaniu chwili, a nawet dwóch. Zazwyczaj przed nałożeniem podkładu, "osuszam" jeszcze twarz bibułkami matującymi i dopiero wtedy aplikuję podkład. Wtedy świecenie się trochę ogranicza, ale wciąż przebłyskuje. Po podkładzie mineralnym i pudrze prep+prime z MACa jest dobrze, nic się już nie świeci. Niestety  po jakichś 5 godzinach konieczne jest przypudrowanie twarzy. Skąd wiem, że to wina tego kremu? Sprawdziłam, kilka razy używając innego filtra - problem nie pojawił się. Nie przeszkadza mi to bardzo, bo jestem przyzwyczajona do poprawek, ale warto o tym wspomnieć. No i przez to świecenie nie zdecydowałabym się chodzić wyłącznie z filtrem na twarzy w dni bez makijażu.

Krem nakładam na uprzednio nawilżoną serum [ obecnie Caudalie z serii Polyphenol C15, to już moje drugie opakowanie, kocham tę serię ♥ ] skórę. Zrezygnowałam z kremu na dzień, zresztą mojej skórze tego wcale nie brakuje, bo czuję, że serum + filtr to wystarczająca dawka pielęgnacji na rano.  



Co do ochrony, to naprawdę muszę go pochwalić. Jest wysoka i bardzo dobra. Zresztą, jeśli już sięgać po filtry, to od razu po najwyższe - takie jest moje zdanie. Obawiałam się, że przy używaniu Epiduo, które jednak jest bardzo mocnym chemicznym niszczycielem [ wiem, że wiele dziewczyn obawia się używanie tego kremu w lecie, ale moja dermatolog zapewniła mnie, że przy odpowiedniej ochronie przeciwsłonecznej nie ma się czego bać ], na skórze pojawią się przebarwienia albo inne stwory. Krem Synchroline do tego nie dopuścił, do tego wciąż jestem blada jakbym przez ostatnie miesiące w bunkrze siedziała ;) Zresztą od kilku lat nie opalam twarzy, bo uważam za nieekonomiczne posiadanie kilku odcieni podkładów, haha ;)
Co ważne [ bo wiem z autopsji, że z tym przy filtrach jest różnie ], krem nie zapycha, nie powoduje podrażnień i nie wysusza skóry - plus!
Wydajność jest moim zdaniem przeciętna, wiadomo, że kosmetyku z filtrem trzeba jednak nałożyć trochę więcej niż standardowego kremu do twarzy. Krem Synchroline służy mi dzielnie od 27 maja, codziennie, z pojedynczymi wyjątkami. Szacuję, że wystarczy jeszcze na około tydzień używania.

Poniżej kilka informacji producenta o całej linii Thiospot i moim kremie:



Krem przypadł mi do gustu, bardzo dobrze spisuje się na mojej skórze i chroni ją podczas ekspozycji słonecznych. Drobne niedogodności typu świecenie można spokojnie zniwelować, więc jeśli szukacie dobrego filtra na lato, spokojnie możecie sięgnąć po Synchroline [ do znalezienia np w Superpharmach, ostatnio kilka razy widziałam ich produkty w promocji ] :)


A jak jest z Waszą ochroną przeciwsłoneczną?